photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

piątek, 30 listopada 2012

na drugie śniadanie - drożdżówki z jabłkiem

Najgorsze w tym semestrze są dla mnie poniedziałki. Spędzam cały dzień na uczelni, omijam poranną zumbę (nie zdążam też na popołudniową) a najgorsze, że po niedzielnym luzie w kuchni rzadko kiedy biorę coś do jedzenia z domu, bo zazwyczaj nie mam czego zabrać ;) Staram się jednak myśleć o tym wcześniej i mieć chociaż wystarczającą ilość pieczywa na domowe kanapki lub przygotować drożdżówki, bo te bufetowe jakoś mnie nie przekonują.
Tym razem wykorzystałam jabłka, których w sklepach pełno. Przepis na ciasto wzięłam z jagodzianek, bo jest jednym z najlepszych :) Drożdżówki są bardzo dobre, chociaż przyznaję - do jabłek o wiele lepiej pasuje ciasto kruche lub francuskie.


Składniki na ok 8 drożdżówek:
-1/4 szklanki cukru
-szklanka mleka
-2dag drożdży
-2,5 szklanki mąki
-2-3 dag masła
-szczypta soli
-2 jabłka
-cynamon

W letnim mleku rozpuszczamy drożdże z łyżką cukru. Masło rozpuszczamy i odstawiamy do przestygnięcia. Do miski wsypujemy mąkę, cukier, dodajemy zaczyn, masło i sól. Wyrabiamy ciasto i odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia.
Jabłka obieramy i ścieramy na tarce albo kroimy w kostkę. Ciasto dzielimy na równe części. Każdą rozpłaszczamy, nakładamy jabłka na środek, posypujemy cynamonem, zlepiamy i układamy na blaszce. Zostawiamy do wyrośnięcia na pół godziny. Pieczemy 20 minut w 200 stopniach, wyciągamy, przykrywamy wilgotną ściereczką i pozostawiamy do wystygnięcia, a następnie lukrujemy.


środa, 28 listopada 2012

pieczony łosoś w sosie czekoladowym

Jednym z moich ulubionych filmów jest "Czekolada". Jest w nim kilka scen, które uwielbiam. Należy do nich urodzinowa uczta u Armande, przygotowana przez Vianne i Josephine, gdzie czekolada towarzyszy każdemu z dań. U mnie ostatnio towarzyszyła łososiowi. Połączenie nietypowe, ale po łososiu z truskawkami chętniej sięgam po odrobinę słodyczy do tej ryby.



Składniki na 4 porcje:
-0,5kg filetu z łososia norweskiego
-masło i sól
-2 tabliczki gorzkiej czekolady, dobrej jakości!
-1/2 szklanki wytrawnego wina
-1/2 szklanki miodu pitnego
-2-3 łyżeczki soku z cytryny
-1/2 łyżeczki cynamonu
-1/2 łyżeczki mielonych goździków
-1/2 łyżeczki słodkiej papryki
-chilli do smaku

Łososia myjemy, dzielimy na 4 części, każdą pakujemy z masłem (łyżka na porcję) i odrobiną soli w folię aluminiową i pieczemy w piekarniku 20-25 minut w 200 stopniach.
W garnuszku grzejemy miód pitny z winem, sokiem z cytryny, cynamonem, papryką i goździkami aż odparuje (powinno go ubyć tak z połowę, sos ma być gęsty, mój wyszedł trochę za gęsty). Następnie ściągamy z ognia, dodajemy czekoladę i mieszamy do rozpuszczenia i zgęstnienia sosu.
Łososia z sosem obsypujemy szczyptą chilli i podajemy np. z cytrynowym kuskusem albo ziemniaczanym puree.

wtorek, 27 listopada 2012

David Lebovitz i "The sweet life in Paris"

Nie posiadam wielu książek kucharskich, a jeśli chodzi o książki kulinarne i przewodniki ich liczba jest ładna, okrągła - zero. Jednak ostatnio postanowiłam sięgnąć po chwaloną książkę Davida Lebovitza "Słodkie życie w Paryżu". Wybrałam wersję po angielsku, bo uważam, że przez tłumaczenie książki nieraz tracą.
Notka od polskiego wydawcy zaczyna się słowami: "Julia Child w Paryżu znalazła się przypadkiem i tam pokochała kuchnię francuską. David Lebovitz pokochał francuską kuchnię i dla niej przeprowadził się ze Stanów do Paryża!" Nietrudno się domyślić, że David Lebovitz to profesjonalny kucharz i cukiernik, król deserów czekoladowych, który swoją karierę zaczynał w Stanach, jednak w pewnym momencie swojego życia postanowił się przeprowadzić do Paryża, którym był oczarowany od pierwszej wizyty. 



Usiadłam w kuchni, zaparzyłam sobie herbatę i przepadłam. Książka jest napisana w lekki, sarkastyczny sposób. Z punktu widzenia Amerykanina, który znajduje się w samym centrum francuskiej kultury. Paryskiego świata, który dla turystów może wydawać się ciekawy czy zabawny, jednak dla nie-Paryżanina, który chce tutaj mieszkać może być problematyczny. Poczynając od spraw, które dla nas, Polaków, są naturalne (tym bardziej, jeśli spędziliśmy kawałek swojego życia mieszkają w bloku), jak nieduże kuchnie czy nieposiadanie urządzenia do suszenia prania i konieczność rozwieszania go w całym mieszkaniu. Przez rozważania na temat uprzejmości. Do sytuacji, które nawet dla europejczyka mogą się wydać nienaturalne, jak jedzenie banana sztućcami czy wynoszenie śmieci w eleganckim stroju. 
Autor w tematycznych rozdziałach prowadzi nas po Paryżu, po swoim życiu i po różnicach między kulturą amerykańską i francuską. Przytacza wiele zabawnych anegdot, śmiejąc się raz to z Francuzów, to z Amerykanów, ale jednocześnie pokazując, jak wiele możemy się nauczyć od innych ludzi. 
Jest to także mini przewodnik kulinarny, z którego dowiemy się, że wypicie dobrej kawy we Francji jest praktycznie niemożliwe, za to mają niezwykle dobrą gorącą czekoladę, że Francuzi jedzą niezwykle tłusto czy ile różnych nazw może dotyczyć zwykłego sklepu mięsnego, zależnie od szukanego rodzaju mięsa.
Każdy rozdział jest zakończony przepisem powiązanym z życiem we Francji - sałatka, która była pierwszym posiłkiem po przyjeździe, meksykańskie dania przygotowywane dla znajomych czy przepisy pełne gorzkiej czekolady (Lindta ;)), których każda francuska gospodyni domowa ma kilka w zanadrzu i nie wyobraża sobie robić musu czekoladowego bez jajek. 

Zamierzałam przytoczyć kilka ciekawych fragmentów, jednak po skończeniu książki miałam ich tak wiele, że powiem tylko tyle - jeśli interesujecie się kuchnią, Francją, Paryżem czy podróżami - przeczytajcie ją :) A nawet jeśli się nie interesujecie to i tak warto po nią sięgnąć, bo to całkiem przyjemny kawałek literatury. A ja tym czasem rozważam, który z przepisów przygotować - sernik czy ciasto czekoladowe? Chociaż przy sławie czekoladowych przepisów Lebovitza i wspaniałym rozdziale o czekoladzie, wybór wydaje się być dość oczywisty.

niedziela, 25 listopada 2012

gravlax, czyli dzień dobry Wikingowie

Pogrzebany łosoś, czyli gravlax, to tradycyjne, skandynawskie danie przygotowane z surowego łososia zapeklowanego w soli, cukrze i koperku. Jako miłośniczka surowych ryb postanowiłam się skusić i przygotować filet z łososia w ten sposób. Idealnie nadaje się na kanapki, do sałatki lub w formie tartaletek z nadzieniem. Tym razem postanowiłam wykonać te ostatnie, jako pewną alternatywę dla tradycyjnych śniadań.


Tartaletki z pastą z ricotty i awokado z łososiem marynowanym a la gravlax.

Dla czterech osób (po 2 sztuki na głowę):
Ciasto kruche:
-180g mąki
-100g zimnego masła
-żółtko
-szczypta soli
-odrobina wody

Wszystko zagniatamy, formujemy kulę i wstawiamy na pół godziny do lodówki. Następnie wyjmujemy, wykładamy ciastem foremki, nakłuwamy i pieczemy ok 15 minut w 180 stopniach.

Gravlax:
-200g łososia (najlepiej bez skóry)
-łyżka soli
-łyżka cukru
-łyżka pieprzu
-sporo koperku
-ewentualnie odrobina wódki
-folia spożywcza

Łososia myjemy i polewamy równomiernie wódką, przyprawy mieszamy i nacieramy nimi dokładnie mięso. Obkładamy koperkiem i szczelnie zawijamy w folię spożywczą. Przechowujemy w lodówce 3-4 dni, jednak już po dwóch łosoś nadaje się do spożycia. Najlepiej trzymać na talerzyku, bo pewnie będzie woda wyciekać. Po tych kilku dniach odwijamy, porządnie myjemy i kroimy w cienkie plastry :)
A pasta to nic innego jak opakowanie ricotty z dwoma, niedużymi awokado z dodatkiem soli i pieprzu.





Kolejną kawą, której postanowiłam skosztować była Ethiopia Organic Limu: "Wypalana w naszej palarni, odznacza się niską kwasowością. To delikatna kawa o średniej cielistości. Charakteryzuje się karmelowym posmakiem z nutami cytrusów i aroniii. Ethiopia Organic Limu doskonale nadaje się do zaparzania przez filtr papierowy oraz do innych sposobów zaparzania."
Jeszcze delikatniejsza, bardziej mi smakowała niż brazylijska. Taki już mój gust ;)

Wiecie, że największymi smakoszami kawy są Skandynawowie? Spożywają 10-12kg kawy rocznie, dla porównania Włosi (uznawani za kawowych mistrzów) spożywają jej ok 5-6kg, a Polacy w granicach trzech. Zdecydowanie bardziej gustują w metodach przelewowych, dlatego też są bardziej wymagający w doborze ziaren, starają się je palić na złoto, żeby wydobyć jak najwięcej delikatnych smaków i nie dodać im goryczy.

czwartek, 22 listopada 2012

Czekoladziarnia w Gliwicach, czyli mój zimowy raj

Kiedy rok temu dowiedziałam się, że w Gliwicach otworzyli Czekoladziarnię od razu wybraliśmy się tam z L. Stała się chyba moim ulubionym miejscem w Gliwicach, które zawsze proponuję na popołudniowe spotkania ze znajomymi lub na wyjście z gośćmi. Nasze wyjście z Alą było kwestią czasu.
Czekoladziarnia znajduje się kilkadziesiąt metrów od gliwickiego Rynku, na rogu ulicy Krupniczej. Lokalizację ma naprawdę świetną, myślę, że to jeden z istotnych czynników wpływających na ich popularność.




Lokal nie jest duży, składa się z dwóch sal. Pierwsza w stylu secesyjnym, z pięknymi starymi kaflami aż po sam wysoki sufit, z drewnianymi okrągłymi stołami oddzielonymi od siebie wiklinowymi parawanami, dzierganymi obrusami i pięknymi drewnianym kontuarem. Do tego przygaszone światło i nastrojowa muzyka. Druga sala jest nieco bardziej współczesna - trochę cegły, stoły zrobione ze starych maszyn do szycia (jak będę mieć większe mieszkanie to sobie taki sprawię!). Większość stolików jest przeznaczona dla dwóch osób, jest nawet samotny fotel. Są jednak trzy większe stoły dla 4-5 osób. Ostatnio jak byliśmy z L. i jego siostrą to była ekipa 10 osób ;)









Menu jest tradycyjne, podłużna karta (albo kilka) znajduje się na każdym stoliku. Znajdziemy w nim tylko dwa rodzaje czekolady - słodką włoską oraz gorzką z Manufaktury Czekolady. Są dwa rozmiary porcji: 50ml i 120ml oraz kilka dodatków: bita śmietana, maliny, dzika róża i orzeszki. Na początku rozmiar i cena nieco mi nie współgrały - za filiżankę wielkości espresso czekolady gorzkiej płacimy 5,50, a za standardową filiżankę 9,50. Jednak wynika to tylko z tego, że w wielu lokalach podaje się czekoladę z proszku albo słabej jakości i człowiek jest przyzwyczajony do sporej porcji czekopodobnego napoju za taką cenę. Tutaj większa filiżanka pozwala się zasłodzić kremową, gęstą czekoladą. Jest także kilka kaw, herbata czarna z dodatkami, napoje zimne. 
Do jedzenia mamy ciasta od Good Cake - stałym bywalcem jest ciacho czekoladowe (przynajmniej jest zawsze kiedy tutaj przychodzę), ciasteczka maślane z czekoladą i zdarzają się różne tarty. W czasie kiedy siedzimy pojawia się dostawa z tartą. Są także czekoladki, nieraz o bardzo nietypowych smakach - miałam okazję kiedyś zjeść czekoladkę z serem pleśniowym :) oraz czekolada w tabliczkach z Manufaktury.






Ja zamawiam ciasto czekoladowe (które razem z tartą cytrynową uwielbiam) oraz małą gorzką z malinami i bitą śmietaną. Ala także bierze ciasto czekoladowe i małą gorzką z dziką różą. Cóż za cudowne połączenie! Po takiej ilości słodyczy mam ochotę napić się czegoś mniej słodkiego - wybieram herbatę z malinami (kubek 330ml - 4,80zł) i biorę na skosztowanie czekoladę z nadzieniem malinowym z chilli (ależ mam malinowy dzień ;)). Ala bierze kawę białą i wisienkę w czekoladzie. Jedyną rzeczą, której mi brakuje są kanapki lub coś wytrawnego do zjedzenia. Przyszłyśmy tutaj przed południem, ja bez drugiego śniadania (i wyjątkowo po marnym pierwszym), więc byłam trochę głodna.
Na stołach stoją pojemniki z cynamonem i chilli, którymi można sobie doprawić napój, cukier jest w saszetkach w cukiernicy, a do każdej czekolady dostajemy ziarno kakaowca :)

Przy pierwszej wizycie zastanawialiśmy się z L. co się stanie z lokalem w lecie - gorąca czekolada jest świetna na jesień czy w zimie, natomiast latem ciężko się pije. Sprawdziliśmy - w lecie są różnego rodzaju desery, lody oraz kawy mrożone z czekoladą i malinami (pyszne!). 












Lokal jest naprawdę popularny. Musiałyśmy łapać luki pomiędzy przyjściem kolejnych gości, żeby zrobić zdjęcia wnętrza ;) Raz zdarzyło mi się, że był pełny i musiałam udać się do innego miejsca. Odbywają się tutaj różne akcje np. spotkania robótkowe, a w najbliższą sobotę od godz. 11 odbywa się tutaj Drugie Śniadanie, na które zamierzam się wybrać. 

Jeżeli będąc w Gliwicach macie ochotę na czekoladę - tylko tutaj. 


wtorek, 20 listopada 2012

miłość do Bounty w domowym zaciszu

Przez długi czas ciężko mi było określić, który słodki batonik jest moim ulubionym. Aż pewnego dnia pojawił się w sklepach Bounty w gorzkiej czekoladzie i zakochałam się w tym połączeniu, dlatego tak bardzo lubię robić domowe czekoladki nadziane kokosem (lub czekoladki kokosowe oblane czekoladą). Tym razem były jedną z części zamówienia, jednak zrobiłam ich tyle, że kilka mogłam sama skosztować i poczęstować kolegów. Jeden z nich nie lubi kokosa, a twierdzi, że mu smakowały ;)


Składniki na ok 30 sztuk z formy silikonowej:
-tabliczka białej czekolady
-100ml kremówki
-ok pół szklanki wiórków kokosowych (albo i więcej ;))
-dwie tabliczki gorzkiej czekolady dobrej jakości

Roztapiamy część gorzkiej czekolady w kąpieli wodnej, studzimy i smarujemy formę czekoladą. Wstawiamy do lodówki do schłodzenia. Ja zazwyczaj robię dwie warstwy ;)
Białą czekoladę roztapiamy w gorącej kremówce, dodajemy wiórki i studzimy. Nakładamy do formy, zostawiając nieco miejsca na "zamknięcie" czekoladą i chłodzimy. 


***
Ostatnio z L. nadrabiamy filmy na podstawie komiksów Marvella, ekipa 'Avengers' już za nami, teraz czas na 'X-Men'. 
Dzisiaj czekają mnie dwa fascynujące obowiązkowe wykłady, więc biorę druty i włóczkę i będę się bawić ;) Do tego przyszykowane książki w wersji elektronicznej oraz sudoku i jakoś trzeba przetrwać.
Udanego tygodnia!

niedziela, 18 listopada 2012

APEL - prośba o pomoc dla małej Antosi

Wczoraj, w sobotę wsiadłam do samochodu i pojechałam na zumbę. Jednak nie do mojej szkoły tańca, do innego miejsca, ze starymi i nowymi ludźmi, z myślą, żeby dołożyć coś od siebie dla dobrego celu.
W sobotę w Gliwicach odbył się charytatywny maraton fitness, pieniądze zbierane były dla małej Antosi.

zdj. ze strony głównej http://antoninawieczorek.pl/

Antosia jest ośmiomiesięczną, bardzo żywą i wesołą dziewczynką, urodzoną z Knurowie, mieście tuż obok Gliwic. Niestety, dopiero po porodzie rodzice dowiedzieli się, że Antosia cierpi na bardzo rzadką wadę wrodzoną - hemimelia strzałkowa. W obu nóżkach nie ma kości strzałkowych, kości piszczelowe są skrócone oraz wygięte do przodu, stópki nie są w pełni rozwinięte. Dodatkowo w obrębie lewego śródręcza i palców widocznych jest jedynie 8 kości z 22, ustawione są niefizjologicznie, część z nich jest zrośnięta.
Jej operacji podjął się chirurg ze Stanów, jednak są na to potrzebne ogromne pieniądze - na wrzesień 2013 potrzeba ponad 600 tys. złotych, potem dodatkowe 300 tys., a w tej chwili uzbieranych jest trochę ponad 30.

Wiem, że na świecie jest wielu potrzebujących, jednak zachęcam wszystkich do chwili zastanowienia się i pomyślenia o małej dziewczynce. Przy takich akcjach liczy się każda złotówka! Wiem też, że wielu czytelników to osoby uczące się, którym ciężko czasem wysupłać większe kwoty ze swojego budżetu, dlatego chcę Was także poinformować o akcji na facebooku: "Przybij piątkę dla Antosi". 6 grudnia, na Mikołaja, przelewamy na konto 5zł - niby niewiele, jednak jeśli wszystkie zadeklarowane osoby to zrobią (w tej chwili jest nas 1,175, a jak zaczęłam pisać tę notkę 20 minut temu to było 1,155 :D) będzie to blisko 6 tysięcy złotych.
Oczywiście możecie przelać więcej i niekoniecznie 6 grudnia ;) I przekazać informację dalej w świat.

Więcej informacji na: http://antoninawieczorek.pl/ :)
A prawdopodobnie w połowie grudnia moja szkoła tańca będzie organizować charytatywny maraton zumby dla Antosi, więc wszystkich z Gliwic i okolic zapraszam :)

dekoracja z uśmiechem - sowie babeczki

Impreza, na którą miałam zrobić drobne słodkości - wyszło ok 60 czekoladek i 30 babeczek. Czekoladki były z nadzieniem kokosowym, karmel z orzechem laskowym (przepisy niebawem) oraz kuleczki czekoladowo-orzechowe. Babeczki były cytrynowe oraz coca-colowe. O dekoracji cytrynowych więcej możecie poczytać tutaj, z nimi nie miałam problemu - w zasadzie powstały dlatego, że chciałam przetestować moje nowe wykrawaczki ;) Natomiast nie miałam pomysłu jak udekorować ciemne cupcakes - za mało czasu, żeby zamówić lukier plastyczny, nie byłam pewna czy domowy mi wyjdzie (już przy cytrynowych trochę ryzykowałam). Przypomniała mi się popularna ostatnio dekoracja 'sówka' i stwierdziłam, że to świetny pomysł.


Potrzebujemy:
-ulubione babeczki, najlepiej ciemne, z kremem czekoladowym albo polewą czekoladową 
-ciastka oreo
-kolorowe pastylki (u mnie M&M's)

Ciasteczka delikatnie dzielimy na połówki - jedną z kremem, drugą bez. Przyklejamy kremem czekoladowym kolorowe pastylki jako oczy. Pozostałe połówki przecinamy delikatnie na pół (w zasadzie to piłujemy, bo przy mocniejszym nacisku się łamią). Układamy jako uszka, jeszcze tylko pastylka jako dzióbek i gotowe :)

Co do kremu czekoladowego to jest także w przepisie na babeczki coca-colowe
Natomiast polewa czekoladowa to tabliczka czekolady roztopiona z 2 łyżkami masła (na ok 12 babeczek powinno starczyć). 



sobota, 17 listopada 2012

śnieg spadł w mojej kuchni

Zamówione babeczki "z jakąś cukrową dekoracją" stały się obiektem moich testów. Testowałam nowe wycinaczki, śnieżynki. 



Zrobiłam najzwyklejszy lukier plastyczny z odrobiną barwnika "błękitny diamentowy". Dosypałam do cukru pudru przez co wyszedł bardzo intensywny, w zamiarach miał być delikatnie błękitny. Rozwałkowałam, zostawiłam na chwilę do przeschnięcia, porobiłam śnieżynki i cienkim pędzelkiem naniosłam srebrny barwnik, żeby nieco się błyszczały. Zostawiłam do wyschnięcia na całą noc. Były dość twarde i nie kruszyły się.
Krótkie przesuszenie lukru przed wycinaniem było konieczne, bo pierwsze śnieżynki nie chciały się oderwać od wycinaczek. 
Skorzystałam z małej i średniej (2,5 i 4 cm). Testowo zrobiłam też duże i ku mojemu zaskoczeniu najdokładniejszy wzorek otrzymałam z najmniejszej. 

Babeczki są cytrynowe z kremem z białej czekolady (pół kostki masła na tabliczkę czekolady, z dodatkiem mascarpone). Krem nakładany szprycą z końcówką dużej gwiazdy. 



błyskawiczne quiche ze szpinakiem i fetą

Och, jak ja nie lubię postów o potrawach wytrawnych ;) Słodkie darzę większą sympatią i o wiele prościej coś napisać, zachęcić i zrobić zdjęcia. Dziś danie obiadowe, banalnie proste i dość szybkie. Namówił mnie na nie L., a przepis wzięłam z opakowania ze szpinakiem pewnej popularnej marki soków i mrożonek ;) W zasadzie to przy robieniu koktajlu L. stwierdził, że podoba mu się to danie na obrazku i fajnie by je zrobić. Co prawda zamierzałam przygotować je na cieście kruchym, ale zabrakło mi czasu i użyłam francuskiego.


Składniki na tortownicę 26cm:
-opakowanie ciasta francuskiego (w Auchan sprzedają okrągłe, ale ja miałam prostokątne, które odpowiednio pocięte i poukładane, że dało radę) albo ciasto francuskie z ok 220-240g mąki
-opakowanie mrożonego szpinaku
-kostka sera typu feta
-2 jajka
-2/3 szklanki mleka
-4-5 łyżek śmietany 12%
-kilka ząbków czosnku, pieprz (soli raczej nie trzeba, bo ser jest dość słony)

Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni. Szpinak podsmażamy na maśle, dodajemy połowę sera. Ciasto wykładamy na blaszkę, równomiernie rozkładamy szpinak, na to pozostały ser. W misce mieszamy jajka z mlekiem, śmietaną, pieprzem i posiekanym lub przeciśniętym czosnkiem, wylewamy na szpinak. Wstawiamy do piekarnika na 30-35 minut. 

***
Trzy rodzaje czekoladek, dwa rodzaje babeczek na dzisiejszą imprezę Rodzicielki. W międzyczasie charytatywna zumba. A przez wczorajsze uczucie, że jest sobota mam weekend dłuższy o jeden dzień ;) I w końcu, przy trzecim podejściu do zakupów tylek dekoratorskich w zwykłym sklepie udało mi się trafić na zestaw z upatrzonym wzorem. 

środa, 14 listopada 2012

tarta tatin i francuska kuchnia pomyłek

Pośpiech, dużo rzeczy na raz, chwytanie prawie po omacku przypraw, garnków czy talerzy. Jeden błąd i z zamierzonej potrawy wychodzi coś zupełnie innego, nieraz zaskakującego. Komu w kuchni nigdy nie zdarzył się jeszcze wypadek zmieniający nieco potrawę? Mi się czasem zdarzy, szczególnie, gdy przygotowuję dwudaniowy obiad (w tym drugie w kilku częściach), deser i pieczywo na kolację.
Historia zna przypadki, kiedy to właśnie wskutek popełnionego błędu powstaje coś niezwykle smacznego, z czasem wręcz kultowego. Jakimś trafem dwa słynne omyłkowe desery należą do kuchni francuskiej - są to Crepes Suzette oraz słynna Tarta Tatin.
Tarta została omyłkowo stworzona pod koniec XIX wieku, przez Stéphanie Tatin, która wraz z siostrą Caroline prowadziła hotel i restaurację. W pośpiechu przygotowując zwykła tartę z jabłkami na blachę wrzuciła najpierw jabłka i wstawiła do piekarnika, a po chwili zorientowała się, że brakuje ciasta i nałożyła je na górę. Upieczone ciasto wywróciła do góry nogami, podała na ciepło i wzbudziła zachwyt. Nie dziwię się, bo ciasto jest naprawdę pyszne, chociaż mi bardziej smakuje na zimno :)


Składniki na blachę 26cm:
-200g mąki
-120g masła
-2 łyżki cukru pudru
-żółtko
-łyżka (albo dwie) zimnej wody
-120g cukru
-120g masła
-4-5 dużych jabłek
-cynamon

Z mąki, pierwszej porcji masła, cukru, żółtka i wody zagniatamy ciasto kruche i wstawiamy do lodówki.
Jabłka obieramy, kroimy w ósemki (na ćwiartki i na pół). Jeśli macie dużą patelnię, którą możecie wstawić do piekarnika to się świetnie nada. Ja nie mam, więc użyłam mojego woka - roztapiamy w nim masło, dosypujemy cukier, mieszamy i czekamy aż się zacznie karmelizować. Wtedy dorzucamy jabłka i dusimy 10-15 minut. Pod koniec dosypujemy cynamon. Staramy się nie mieszać dużo jabłek, bo się będą rozpadać. Następnie przekładamy jabłka na blachę (tortownica nie jest najlepszą opcją, bo może przeciekać, chyba, że wyłożycie ją odpowiednio papierem do pieczenia), na górę rozwałkowane ciasto i pieczemy 30 minut w 180 stopniach. Po upieczeniu i przestudzeniu nakrywamy blachę dużym talerzem, odwracamy i ciasto powinno się wysunąć na talerz :)


poniedziałek, 12 listopada 2012

nadziałam i gotowe, czyli kebab na patyku

Inspiracje płynące z kilku luźnych słów, sposób by standardowe danie w kilku ruchach zmieniło się w coś nowego. Aromatyczne, proste, warto coś czasem urozmaicić.


Składniki na ok 6 sztuk:
-400g mięsa mielonego (najlepiej jagnięcina z wołowiną, 1:2)
-2 ząbki czosnku
-jajko
-2 łyżki bułki tartej
-cebula
-3-4 łyżeczki musztardy
-sól, pieprz
-posiekana mięta i pietruszka

Jak to przy mielonych bywa - wszystko razem mieszamy, formujemy walcowate kotleciki, nadziewamy na patyczki i smażymy. 
Do tego proponuję brokuły oraz sos czosnkowy. 

***
Weekend całkiem udany :) W sobotę poranne zakupy, z których wróciłam ze swetrem oraz czapką - strasznie się cieszę, że otworzyli u nas sklep 4f :) Mam też wybraną kurtkę, ale poczekam na wyprzedaże, bo nie śpieszy mi się z jej kupnem aż tak. Po powrocie przygotowanie sushi, bo siostra L. nas odwiedziła. Spacer do Czekoladziarni, a wieczorem pojechaliśmy z L. do kina na 'Skyfall'. Film nam się podobał, rola Javiera Bardem naprawdę świetna. Co prawda zakończenie mi nie odpowiadało, no ale co poradzę ;)

W temacie sushi to z czystego wygodnictwa rolki robiłam z całego arkusza nori, wygodniej się zwijało i cięłam go na 8 części (powinno się ciąć na 6). Tym razem postanowiłam pociąć nori na pół (czyli tak jak się powinno robić), utrudnia to nieco sprawę, początkowe kawałki mi się potem rozklejały na talerzu, jednak trening czyni mistrza i pod koniec było już ok :) O wiele wygodniej się przygotowuje uramaki z połówki nori, chociaż pod koniec już byłam zmęczona i ostatnie dwie rolki przeznaczone na uramaki zwinęłam w całego arkusza i pokroiłam na 8 ;)
Tym razem wykorzystałam łososia, paluszki surimi, tuńczyka, ogórka, awokado i serek kanapkowy. 



niedziela, 11 listopada 2012

Liebster Blog

Dziękuję za wyróżnienia :)

Pytania od Karmel:
1. Kiedy upiekłaś swoje pierwsze ciasto?
Zupełnie samodzielnie?To tak jakoś w połowie gimnazjum - murzynka. Wcześniej zawsze pomagałam mamie w wypiekach świątecznych. 

2. Czy lubisz mięso?
Bardzo lubię, ostatnio praktycznie każdy obiad jest mięsny.

3. Czy lubisz fast - foody?
Lubię, co nie znaczy, że je jem ;) Zazwyczaj robię w domu w wersji slow, a kupna pizza czy frytki to raz na długi czas.

4. Wolisz kawę czy herbatę?
Gorącą czekoladę :D Ostatnio chyba kawa wygrywa.

5. Kto jest dla Ciebie kulinarnym autorytetem?
W pewien sposób mój dziadek i jego śląska kuchnia. Julia Child i Gordon Ramsay. 

6. Ile masz książek kucharskich?
Trzy, o ile 'Łasucha' Musierowicz można nazwać książką kucharską ;)

7. Czy lubisz zupy?
Lubię, chociaż ostatnio jem ich niewiele.

8. Pracujesz czy jeszcze się uczysz?
Studiuję. 

9. Twój ulubiony deser?
Bardzo ciężkie pytanie. Domowe ciasto :)

10. Jaki wolisz smak łagodny czy pikantny?
Łagodny.

11. Czy lubisz owoce morza?
Bardzo lubię, za dobre małże zrobię wiele.

Pytania od S. 
1. Książka czy film?
Książka.

2. Warzywa czy owoce?
Warzywa.

3. Rozmowa telefoniczna czy sms?
SMS.
4. Czekolada czy chipsy?
Czekolada.

5. Morze czy góry?
W lecie morze, w zimie góry :)

6. Pies czy kot?
Pies.

7. Blondyn czy brunet?
Hmmm...ciemny blondyn?

8. Huczne wesele czy jedynie obiad dla najbliższych?
Obiad dla najbliższych. 

9. Komedia czy horror?
Komedia.

10. Przyjaciel czy przyjaciółka?
Przyjaciel

11. Wino czy piwo?
Piwo :)

Pytania od Kociej damy:
1. Muzyka w głośnikach czy słuchawki na uszach?
W głośnikach.

2. Twój największy sukces?
Kiedyś mogłabym podawać różne sytuacje, teraz widzę, jak mało one znaczyły i że obecnie nie mam podobnych. Pozostaje mi napisać to, że jestem szczęśliwa :) Chociaż zasługa w tym moja niewielka. 

3. Słodkie lenistwo w domu czy wycieczka za miasto w piękny słoneczny weekend? 
Wycieczka.

4. Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?
Przy boku mojego L.

5. Książka czy film?
Książka.

6. Herbata czy kawa?
Gorąca czekolada ;) ale z tych dwóch to kawa.

7. Czym czasami zaskakujesz samą siebie?
Niewzruszeniem. 

8. Róża czy frezja?
Róża.

9. Złota rybka i jedno, jedyne życzenie. Jakie?:)
Niech to będzie naszą tajemnicą ;)

10. Lubisz zwierzęta?
Tak.

11. Lubisz modę?
Nie lubię.

Pytania od Pałliny.
1) Ulubiona słodycz? 
Czekolada :)

2) Idealne śniadanie? 
Myślę, że Crepes Suzette albo jakaś wypasiona kanapka, dobra kawa, w towarzystwie L.

3) Czy była jakaś potrawa, owoc, warzywo, którego nie znosiłaś w dzieciństwie, a teraz się nią zajadasz?
Szpinak :)

4) Czego byś nigdy nie zjadła? 
Robaków. 

5) Najgorsza rzecz, jaką jadłaś? 
Chyba rukola, chociaż w kanapce na ciepło dała radę ;)

6) Ulubiony film lub serial? 
'Grey's Anatomy' <3

7) Najbardziej szalona rzecz, jaka zrobiłaś?
Trochę tego było, z takich ostatnich (już znacznie spokojniejszych) to podróż w Clio w 7 czy 8 osób.

8) Ulubione dzień tygodnia? 
Sobota.

9) Ulubiona pora roku? 
ZIMA :D

10) Jakie masz plany na weekend?
Bliżej nieokreślone ;)

11) Jedno z Twoich marzeń?
Małe, błyszczące, na palec serdeczny. 

piątek, 9 listopada 2012

śniadaniowe love - 1 -

Z wpisem miałam jeszcze poczekać, ale z racji wczorajszego Dnia Zdrowego Śniadania postanowiłam opublikować już dzisiaj :)
O kawie wiem niewiele, jednak ostatnio coraz więcej czytam. Trochę podstawowych informacji o wyborze kawy i metodach parzenia znajdziecie tutaj. Parzę w dość dziwny sposób, z racji tego, że bardzo mi się podoba dripper, a na razie go nie posiadam - do wysokiego kubka wstawiam filtr, przelewam go gorącą wodą, wodę wylewam, wsypuję kawę, nalewam najpierw tyle wody, żeby lekko kawę zakryła, czekam aż wsiąknie, a następnie zalewam resztę niedużym strumieniem, kolistymi ruchami i czekam aż się przesączy. Jest to metoda na jeden kubek kawy, bo filtr jest mało stabilny i przy większej ilości można narobić trochę bałaganu ;) Przyjmujemy 7g kawy na 100ml wody (czy też 1g-15ml). Kawa powinna być zmielona średnio (jak piasek gruboziarnisty). Ja niestety nie posiadam młynka, więc musiałam zamówić kawę już zmieloną. Jednak mam nadzieję, że poprzez wybór najmniejszych paczek i przechowywania w szczelnych opakowaniach w lodówce uda mi się wydłużyć nieco proces wietrzenia.
Wybrałam palarnię, która oferuje mielenie w zależności od przeznaczenia tej kawy - Kelleran. Wybór mają dość szeroki, kawy dobrze opisane. Jedyny problem - informują, że kawę palą po złożeniu zamówienia, a ja dostałam paczuszki z datą wypalenia: "26 października", czyli 5 dni przed moim zamówieniem. Oczywiście, dla mnie to żadna różnica w smaku, ale jednak deklaracja jest deklaracją ;) i pewnie wielu smakoszy mogło by być niezadowolonych.



Na pierwszy ogień (czy też pierwszą wodę) Brazil Guaxupe: "Nasza Brazil Guaxupe to kawa średnio palona o niskiej kwasowości i pełnej cielistości. Kawa o klarownym czystym smaku. Wyróżnia się orzechowo - czekoladowymi nutami smakowymi. Na długo pozostawia w ustach kremowy posmak. Przyrządzana w ekspresie ciśnieniowym tworzy ładną kreme. Polecana do każdego sposobu zaparzania."
Może Was zdziwić ten opis, szczególnie nawiązanie do smaków - kawa zawiera dwa razy więcej aromatów niż wino ;) Sztuką jest zaparzyć ją tak, żeby wydobyć jak najwięcej. Do tego wraz ze zmianą temperatury napoju zmienia się także smak.
Dla mnie najważniejsze - jest mało kwaśna. Niestety, kwaśny posmak, niezależnie od tego co mówią eksperci, mnie od kawy odrzuca. W smaku bardzo prosta, dość delikatna.



Śniadania to podstawa mojego jadłospisu. Nie zawsze są zdrowe, jednak staram się, żeby ich podstawą było białko (jajka, mięso albo ryby) oraz warzywa, z dodatkiem odrobiny tłuszczu (oliwa, masło, awokado). Czasem jednak nachodzi mnie ochota na kanapkę, wtedy sięgam po pieczywo dobrej jakości (domowe lub ze sprawdzonej piekarni).

Opieczone pieczywo z masłem bazyliowo-czosnkowym, sałatą, pomidorem, serem camembert i pieczenią z indyka. Kawa i świeży sok jabłkowy.



Masło bazyliowo-czosnkowe:
-pół kostki miękkiego masła
-dwa przeciśnięte/poszatkowane ząbki czosnku
-drobno posiekana bazylia (ile chcecie)

Pieczeń:

-0,5kg piersi z indyka
-ulubione przyprawy - papryka, tymianek, czosnek etc.
-odrobina oleju
Indyka smarujemy odrobiną oleju, nacieramy przyprawami, odstawiamy na kilka godzin do lodówki. Następnie pieczemy w naczyniu żaroodpornym albo w folii w 180 st. C przez 45-60 minut. 



środa, 7 listopada 2012

najdelikatniejszy sernik kajmakowy

Nie jest wcale taki słodki - myślę, że to najważniejsza rzecz, żeby przekonać opornych i sceptycznych ;) Jest bardzo delikatny, piankowy, z kajmakowym posmakiem. Jest przepyszny, chociaż ja i tak wolę sernik oblany czekoladą. Posiłkowałam się chyba najbardziej znanym przepisem, z White Plate, z nieco zmienionym spodem.


Składniki na tortownicę 22cm:
-120g ciasteczek digestive
-30g masła

-puszka mleka skondensowanego słodzonego lub gotowego kajmaku-50 g masła
-100 g cukru
-cukier waniliowy
-3 jajka
-600 g sera trzykrotnie mielonego
-1 łyżka mąki pszennej


Ciasteczka kruszymy i mieszamy z roztopionym masłem, wykładamy spód tortownicy i podpiekamy w temperaturze 180 stopni ok 10 minut.

Masło utrzeć z cukrem i wanilią, dodać 2/3 kajmaku (resztę wykorzystamy do polewy) i utrzeć na gładką masę, następnie dodawać jajka, po łyżce sera i mąkę. Dobrze zmiksować.
Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać wierzch i wstawić do piekarnika (180 stopni). Piec 45-50 minut. Po 30 minutach należy sprawdzić stopień upieczenia - gdyby sernik za bardzo się rumienił, trzeba przykryć wierzch folią aluminiową. Wyłączyć piekarnik i ostudzić sernik przy uchylonych drzwiczkach piekarnika. Kiedy zupełnie ostygnie, wyjąć i przygotować polewę.
Resztę masy kajmakowej włożyć do garnuszka, dodać 3 łyżki mleka i gotować na malutkim ogniu, aż masa stanie się bardziej płynna. Jeśli będzie miała grudki, należy ją zmiksować. Zdjąć z ognia, dodać 2 łyżeczki masła i dokładnie wymieszać.
Tak przygotowaną polewą polać wierzch całkowicie ostudzonego sernika. A sernik schłodzić.



niedziela, 4 listopada 2012

naleśniki koronkowe i zapowiedź

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam te naleśniki wiedziałam, że kiedyś się znajdą na mojej patelni. Jedyny dodatkowy sprzęt jaki potrzebujemy to rękaw cukierniczy i tylka z niewielką dziurką bądź też tego rodzaju butelka plastikowa. Przygotowujemy ciasto na naleśniki (szklanka mąki, szklanka mleka, jajko, szczypta soli i odrobina cukru waniliowego), rozgrzewamy patelnię, przelewamy ciasto do naszego rękawa czy tuby i robimy wzorki :)
Wiadomo, raczej się tym człowiek nie naje ;) Dlatego ja zrobiłam kilka sztuk, a resztę ciasta usmażyłam już normalnie. 



Zapowiedź serii wpisów, które mam nadzieję część z Was ucieszą, bo wpisów śniadaniowych. Dlaczego? Przez ostatnie pół roku starałam się prowadzić dwa blogi jednocześnie - tego oraz śniadaniowego. Niestety, od pewnego czasu zauważyłam, że codziennie wymyślanie nowych propozycji zaczyna mnie męczyć, a do tego znacznie mniej mam pomysłów na wpisy tutaj (nie mówiąc o sytuacjach, gdy jednego dnia pojawiały się dwa wpisy np. o tym samym cieście w ramach przepisu i śniadania). Śniadaniowca usunęłam, chociaż kliknęłam magiczne 'Eksportuj bloga' i w każdej chwili mogę wrócić. Myślę, że jednak odrębny blog pozostanie wspomnieniem ;)
Zamierzam raz na jakiś czas wrzucić tutaj propozycję śniadania, postaram się, żeby były jak najciekawsze. Drugim elementem wpisu zamierzam uczynić dobre kawy i herbaty (z nastawieniem na te pierwsze - dzięki Revv za pomysł :p). Od czasu wrześniowych warsztatów na temat kawy i dzięki kilku wizytom w Kafo coraz bardziej przekonuję się do picia dobrej kawy. Obecnie czekam na pierwszą przesyłkę z czterema rodzajami - ta część będzie na pewno bardzo subiektywna ;) 
Myślę, że wpisy będą się pojawiać co 2-3 tygodnie, żeby Was nie zamęczyć. 



***
Weekend mija bardzo pozytywnie. Wczoraj z samego rana pojechaliśmy z rodzicami na giełdę sprzętu narciarskiego i wróciłam z nową dechą :D Już się nie mogę sezonu doczekać! Z racji tego, że przede wszystkim jeżdżę na nartach, deska jest drugim sportem, szukałam uniwersalnego sprzętu dla średnio-zaawansowanych i myślę, że zakup się sprawdzi :) Po południu natomiast pojechałam do dziadków, bo Mała K. spędza weekend w Gliwicach i musiałyśmy się przecież zobaczyć i trochę pobawić ;)