photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

jak obiadem podbić zmysły?

Wszyscy dobrze znają starą, życiową prawdę. Przez żołądek do serca. Myślę, że coś w tym jest.
Teraz kolej na Was - pomyślcie o przepysznym daniu, na które macie ochotę. Zanim do żołądka jedzenie trafia do naszych ust, gdzie zaczyna zachwycać kubki smakowe. Zanim poznamy smak czujemy przyjemny zapach oraz możemy nasz posiłek obejrzeć, często zachwycając się kompozycją. Jednym słowem - przez zmysły do serca. Ostatnio naszła mnie chęć na połączenie smaków. Mojego ulubionego, dość tradycyjnego dnia - pstrąga z masłem czosnkowym i bazylią oraz czegoś nowego. W lodówce znalazłam hiszpańską fasolkę szparagową, marchewkę, sporo kanapkowych składników oraz pesto z kurek. Fasolka została ugotowana na parzeMarchewkę połączyłam z masłem i miodem - stała się karmelizowana. A pesto z kurek dorzuciłam do niewielkiej porcji makaronu pełnoziarnistego.
Danie cieszy kolorami, niesamowitym aromatem oraz smakiem.






Składniki na 2 porcje:
-2 pstrągi
-4 ząbki czosnku
-łyżka masła
-2 małe marchewki
-łyżka miodu
-druga łyżka masła
-fasolka szparagowa (nie wiem dokładnie ile, tak na oko)
-50-70g makaronu pełnoziarnistego
-łyżka pesto z kurek
-sól, pieprz, ulubione zioła


Pstrąga myjemy, kładziemy na foli aluminiowej, solimy, do środka wkładamy masło i rozdrobniony czosnek. Posypujemy ziołami. Zawijamy w folię i pieczemy 25-30 minut w 240 stopniach.

Fasolkę kroimy na mniejsze kawałki i gotujemy na parze do miękkości.
Marchew obieramy, kroimy na plastry i gotujemy kilka minut aż nieco zmięknie. Następnie wrzucamy na patelnię, dodajemy łyżkę masła oraz miodu, mieszamy aż powstanie jednolity płyn, w którym obtaczamy marchewkę. Przykrywamy i dusimy do miękkości. Na koniec możecie doprawić solą i pieprzem, ale ja z tego zrezygnowałam. Marchewkę najlepiej nakładać na fasolkę, bo razem świetnie smakują. 
Makaron gotujemy i po odlaniu wody łączymy z pesto.




***

Sobotni poranek rozpoczęty od wyspania się i dobrego śniadania. Leniwe przedpołudnie z książką i uciekanie od słońca. Na obiad postanowiliśmy pojechać do Sierakowic na pstrąga. Uwielbiam to miejsce i jedzenie! Do tego sprawdziliśmy, że nasze autko, mimo braku klimy w miarę daje radę sobie z upałami. Może nie będziemy musieli jechać na wakacje w nocy :pp Po południu małe pieczenie oraz wieczorna wyprawa na rower :)
W niedzielę L. pojechał na strzelankę, a ja zostałam i czytałam dalej. Obiad, deser, wspólny czas i wieczorem znów na rower. Dzisiaj jedziemy nad wodę, a ja wieczorem lecę na zumbę. 
Takie małe wakacje w środku semestru :)

sobota, 28 kwietnia 2012

poranne rogaliki, najlepsze - maślane

Przyznaję się bez bicia, jednym z moich uzależnień jest dobre pieczywo. Przestawienie się na dietę nie zawierającą chleba czy bułeczek byłoby dla mnie okropnie trudne. Odkąd piekę domowe, tym bardziej. Bo nie ma nic lepszego niż leniwe śniadanie złożone z dobrego chleba albo miękkich rogalików.
Przepis pochodzi z 'Moich wypieków', cytuję za autorką. Przetestowałam w dwóch wersjach - bardziej słodkiej, tradycyjnej oraz na mące pełnoziarnistej (z łyżeczką cukru do drożdży tylko). Polecam obie :)



Składniki na 10-12 rogali:
-580 g mąki pszennej
-2 małe jajka
-1 łyżka soku z cytryny
-1 łyżka oleju słonecznikowego
-1,5 łyżki cukru
-pół łyżeczki soli
-1 szklanka letniego mleka (250 ml)
-60 g roztopionego masła
-20 g świeżych drożdży

-50 g roztopionego masła
-1 jajko do posmarowania
-mak do posypania





Drożdże rozetrzeć z łyżką cukru, łyżką mąki i odrobiną mleka. Odstawić do wyrośnięcia. Roztrzepać jajka, dodać sól, mleko, cukier, olej. Powoli wsypywać mąkę, sok z cytryny i wyrośnięte drożdże, roztopione lecz nie gorące masło (60 g). Wymieszać dokładnie wszystkie składniki. Ciasto wyłożyć na stół i wyrabiać, podsypując ewentualnie mąką (nie za dużo, by ciasto nie było twarde). Wyrabiać tak długo, aż zacznie odstawać od rąk (można wyrobić mikserem).
Wyrobione ciasto uformować w kulę i włożyć do miski. Przykryć ręczniczkiem i pozostawić w ciepłym miejscu, by podwoiło objętość (około godziny czasu).

Po tym czasie ciasto podzielić na 12 części, z których uformować kulki*. Każdą z nich rozwałkować na owalny placuszek o długości około 20 cm. Placuszek posmarować niewielką ilością masła. Zwinąć, jak naleśnika, wzdłuż krótszego boku. Po zwinięciu złączyć końce razem na kształt rogalików. Rogaliki ułożyć na blaszce, w sporych odstepach, odstawić do napuszenia (powinny podwoić objętość).
Przed pieczeniem posmarować roztrzepanym jajkiem, posypać makiem.
Piec w temperaturze 200ºC przez około 23 - 25 minut. Studzić na kratce.

*ja formuję rogale w następujący sposób - rozwałkowuję ciasto na spory okrąg, rozcinam na te 12 na trójkątów i zwijam :)



***
Odpoczywanie rozpoczęte :) Teraz czeka dobra książka, seriale, filmy, spotkania i masa przyjemnie spędzone czasu. Na szczęście razem z L., bo odpracował godziny z nadchodzącego tygodnia przez kwiecień i nie musi się w firmie pokazywać. Wczoraj wieczorem wybrałam się na zumbę (i saunę w jednym :pp), dzisiaj pewnie na rowery skoczymy. Do tego przyjazd siostry L. z mężem.
Udanego weekendu ;*

czwartek, 26 kwietnia 2012

herbaciane czekoladki

Przepis konkursowy. I to nie byle jaki konkurs, a bardzo aromatyczny. Konkurs herbaciany Irving Tea. Zastanawiałam się długo co przygotować i czy w ogóle wystartować. Nigdy nie byłam dużą fanką herbaty, a tym bardziej nie zastanawiałam się nigdy jak wykorzystać ją w inny sposób niż do wypicia. 
I jako ogromna fanka filmu "Czekolada" wiele eksperymentów smakowych przeprowadzam właśnie na czekoladzie. Uwielbiam patrzeć jak czekolada roztapia się powoli w kąpieli wodnej, czuć jej zapach, malować formę, napełniać nadzieniem. Wtedy czuję się jak czarodziejka, za skinieniem magicznego pędzla tworzę takie małe cuda. Wczoraj towarzyszył mi kubek aromatycznej, brzoskwiniowej herbaty. Zdecydowałam się nadać taki smak moim czekoladkom. Gorzkie serduszka z herbacianym nadzieniem.



Składniki na ok 15 pralinek:
-1,5 tabliczki gorzkiej czekolady
-tabliczka białej czekolady
-100 ml kremówki
-3 torebki herbaty Irving brzoskwiniowej

Gorzką czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej i malujemy nią formę silikonową (pamiętajcie, żeby nie roztopić od razu całej, tylko częściami). Odstawiamy do zastygnięcia. Ja zawsze maluję dwie warstwy. Śmietankę zagotowujemy i parzymy w niej herbatę. Dzięki torebkom nie musimy niczego odcedzać - wkładamy i po 5 minutach wyciągamy i odciskamy. Wrzucamy połamane kostki białej czekolady i topimy. Studzimy masę, przelewamy do formy i schładzamy. Na lekko stężałe czekoladki nakładamy ostudzoną gorzką czekoladę - zamykamy je. Następnego dnia wyciągamy z lodówki i gotowe. 




***
Jeszcze jedne laborki, test z angielskiego i duuużo wolnego. Plany już mniej więcej się wyjaśniają, mam nadzieję, że pogoda nam dopisze - wycieczka rowerowa, wypad w góry, piknik albo grill nad wodą, sushi. 
A wieczorem wybieramy się na imprezę urodzinową do znajomego L., jednak nie możemy za długo balować, bo ja na 10 mam zajęcia (kolega z roku L. i mają jutro wolny dzień).

I muszę postarać się nie myśleć o tym, co mnie czeka w maju. Kolokwia, kolokwia...

wtorek, 24 kwietnia 2012

Malinowy motyl. Tort dla mojej trzylatki.

Mała K. to bardzo wyjątkowa dla mnie istotka. Kuzynka i córka chrzestna, ale łączą nas także podobne przeżycia i wspólni lekarze - obie urodziłyśmy się z dość poważnymi wadami serca, każda miała taki mały "cud" w swoim życiu. I cóż tu dużo mówić, jestem w niej zakochana ;) A ona uwielbia spędzać ze mną czas, gdy do niej przyjeżdżam. W związku z tym o torcie urodzinowym dla niej myślałam już od kilku miesięcy. Musiał być wyjątkowy, i myślę, że taki jest. Tort malinowy, z brzoskwiniową nutką. Lekki biszkopt i krem w postaci pianki. Mógłby odfrunąć. A biorąc pod uwagę jego kształt myślę, że jest to całkiem prawdopodobne. Przekonajcie się sami ;)



Biszkopt "rzucany", z 8 jaj, więc standardowy dla tortownicy 26cm. Jednak kremu wyszło tyle, że musiałam trochę biszkoptu odkroić, więc spokojnie możecie upiec z 5-6 jajek (przepis np. tutaj). Tym razem postanowiłam przekroić tylko na 2 części, jednak możecie też na 3 :)





Krem:
-50dag malin
-galaretka malinowa
-łyżeczka żelatyny
-250ml wrzącej wody
-500ml kremówki
-2-3 łyżki cukru pudru
-mała puszka brzoskwiń
-pół słoika dżemu malinowego
-300ml kremówki na boki i dekoracje
-banan
-pół tabliczki gorzkiej czekolady
-dwa paluszki, rurki czekoladowe albo coś podobnego




Maliny miksujemy (jeśli macie mrożone to należy odmrozić). Galaretkę z żelatyną rozpuszczamy we wrzącej wodzie (250ml), a następnie łączymy z malinami. Kiedy masa będzie chłodna ubijamy śmietanę z cukrem pudrem, wszystko razem mieszamy. Wstawiamy na kilka minut do lodówki.

W tym czasie miksujemy 3-4 połówki brzoskwiń. Wykonujemy w zamkniętej tortownicy: smarujemy dolny biszkopt dżemem malinowym, na górę warstwa musu brzoskwiniowego. Wylewamy kremowo-malinową masę, delikatnie nakładamy górny biszkopt i staramy się równo ułożyć (masa jest jeszcze płynna, więc nie będzie problemu). Wstawiamy do lodówki na kilka godzin.



Następnie tort wyciągamy z tortownicy. Kroimy na pół, zamieniamy połówki miejscami. Jeśli chcecie możecie także dodatkowo rozciąć każdą połówkę na dwie nierówne części. Smarujemy ubitą kremówką i ozdabiamy skrzydła (u mnie bita śmietana z różowym barwnikiem), na środku stawiamy banana oblanego czekoladą, wbijamy paluszki i gotowe :)


***
Mała K. znowu jest chora. Albo alergiczne albo znowu coś złapała w przedszkolu. Jednak obecność gości i prezenty dały dziecku energię :)
Wczoraj się porządnie wyspałam, ogarnęłam trochę mieszkanie. Do tego wykłady i korepetycje. Jeden z moich uczniów ma w tym tygodniu egzaminy gimnazjalne, drugi zaczyna matury w maju. Także zastanawiam się, jak im matma pójdzie. Dzisiaj znów od rana do wieczora na uczelni, jutro w zasadzie też. Nie będzie źle ;) Byle do piątku (i testu z angielskiego). A potem długi tydzień :D Nie mamy jeszcze konkretnych planów, oprócz tego, że przyjeżdża siostra L. z mężem i trzeba się gdzieś wybrać. Będziemy pewnie myśleć na bieżąco obserwując pogodę ;)

I L. zrobił nam już prezent na dzień dziecka, jedziemy na musical "Tarzan", zamówiliśmy wczoraj bilety :)

niedziela, 22 kwietnia 2012

letnia słodycz w Crepes Suzette

Zawsze myślałam, że jestem dość tradycyjna w kwestii wyboru naleśników. Z czasem jednak sporo zaczęło się zmieniać, a ja z tego prostego dania próbowałam zrobić coś więcej. Poprzez łączenie słodkich smaków czy faszerowanie szpinakiem, aż znalazłam pewien przepis, który koniecznie musiałam wypróbować. Naleśniki okazały się niesamowicie dobre i chciałam tylko krzyczeć "więcej!". Dobre na obiad, dobre na deser, jak się okazało następnego dnia także na śniadanie. 
Są bardzo słoneczne, bo w syropie pomarańczowym. Co do historii ich powstania krąży pewna legenda, a mianowicie, gdy książę Walii Edward VII zatrzymał się w Hotelu de Paris w Monte Carlo zostały mu podane naleśniki w syropie pomarańczowym, jednak przez niezdarność jednego z kelnerów czy kucharzy zostały one oblane niewielką ilością alkoholu i podpalone. Książę zachwycił się ich smakiem i postanowił je nazwać od imienia swej towarzyszki, Suzette. 
Historia bardzo mi się podoba, jednak nie sądzę, żeby była prawdziwa. Natomiast naleśniki takie są i zapraszam do wypróbowania. 




Składniki na 8-10 naleśników:
-1,5 szklanki mąki
-2 szklanki mleka
-2 jajka
-łyżka oliwy
-cukier waniliowy


-sok z 3-4 pomarańczy
-sok z 1/3 cytryny
-skórka z 2 pomarańczy
-10-12 dag masła
-6-8 łyżek cukru
-6-8 łyżek rumu




Z pierwszej części składników smażymy naleśniki. Powinny być dość cienkie, ale każdy ma swoje ulubione, więc zróbcie jak uważacie :)
Pomarańcze myjemy, szczególnie te, z których będziemy ścierać skórkę. Wyciskamy sok, przelewamy do rondelka, dodajemy masło, sok z cytryny, startą skórkę oraz cukier. Zagotowujemy i następnie gotujemy przez ok 10 minut aż powstanie z naszych składników syrop (miałam skojarzenie z Sanostolem przy robieniu).
Naleśniki zawijamy w ćwiartki trójkąty, kładziemy na patelni. Zalewamy syropem i stawiamy na ogniu, bo syrop musi wrzeć! Kiedy tak jest polewamy wszystko rumem i podpalam (bądźcie ostrożni!), trzymamy na ogniu aż alkohol się wypali. Podajemy od razu.
Jako dodatku możecie użyć śmietany albo serka homogenizowanego. Ważne, żeby było mało słodkie, bo syrop już jest słodki :)






***

Koniec ze statystyką, jeden przedmiot zamknięty (no, prawie, jeszcze ocena ze sprawka i będzie 4 lub 4.5). Do tego po późnym piątkowym powrocie z uczelni dostałam obiad zrobiony przez L., było to niesamowicie miłe i baaardzo smaczne ;) Wczoraj poranne zakupy z mamą, przed obiadem chcieliśmy zrobić sobie krótki wypad rowerowy, ale w sumie nie było nas ponad 2 godziny. Na trasie koszmarny wiatr, bardzo się zmęczyłam, ale wróciliśmy zadowoleni. Popołudniu robiłam tort dla Małej K.
Dzisiaj do kościoła, szybki obiad u rodziców i jedziemy do Ustronia :)


Miłego dnia Wam życzę!

piątek, 20 kwietnia 2012

konkursowa słoneczna zapiekanka

Coraz częściej budzi mnie poranne słońce, coraz częściej w ciągu dnia jest ciepło i jasno do wieczora. To dobry znak, nawet ja - zimolubny człowiek - potrzebuję nieco słońca. Jego braki staram się nadrabiać w kuchni. Kolorowymi daniami, najlepiej jeśli są bogate w zdrowe produkty. Ostatnio naszła mnie ochota na zapiekankę brokułową. Jednak oprócz walorów smakowych zależało mi także na wzbogaceniu tego dania w bardziej zdrowe składniki niż w wersji tradycyjnej. Kurczaka i brokuły ugotowałam na parze, zwykły makaron zastąpiłam pełnoziarnistym, a zamiast sosu beszamelowego jest jogurtowy. 

A do tego wszystkiego zieleń i żółć cieszy oczy. Zapiekanka z brokułami i kurczakiem na makaronie pełnoziarnistym. 




Składniki na 4 porcje:

-200g makaronu pełnoziarnistego
-40 dag piersi z kurczaka
-brokuł
-puszka kukurydzy
-kilka sporych pieczarek
-500ml jogurtu naturalnego
-dwa ząbki czosnku
-sól, pieprz, curry



Makaron gotujemy, jednak powinien być lekko niedogotowany. Wykładamy na dno żaroodpornego naczynia i polewamy połową jogurtu przyprawionego czosnkiem oraz przyprawami. Pierś z kurczaka kroimy na kawałki i gotujemy kilka minut na parze, to samo robimy z brokułami. Kurczaka wykładamy na makaron, posypujemy kukurydzą oraz pokrojonymi pieczarkami. Na górę wykładamy brokuły i polewamy resztą sosu. Pieczemy 20 minut w 180 stopniach. Kilka minut przed końcem możecie położyć ser na wierzch (najlżejszym będzie feta albo mozzarella).
Do wersji "bardzo fit" wystarczy nie dodawać makaronu, bądź bardzo go ograniczyć.



I postanowiłam wysłać zdjęcia na konkurs z oklejgo.pl u Dusi, bo przecież są wiosenne. Udało mi się wygrać, było to dla mnie sporym zaskoczeniem :) W nagrodę dostałam matę magnetyczną na lodówkę, która się tak prezentuje w mojej kuchni:



Rozważałam jeszcze wzór pełen malin, jednak stwierdziłam, że Manhattan bardziej będzie pasował. 

***
Jednodniowe osłabienie i złe samopoczucie. Po powrocie L. zmogło mnie na 1.5 godziny snu w jego ramionach. I cały dzień wlokła się za mną statystyka. Ostatnie zajęcia i kartkówka, więc kolejne 7 stron na pamięć. Bleee...
Z dobrą muzyką wszystko idzie sprawniej i uśmiech sam pojawia się na buzi. Szczególnie przy tej piosence, mój ostatni no. 1 na zumbie, i niech wszystkie "dietujące" wsłuchają się w tekst ;)


środa, 18 kwietnia 2012

borówki i czekolada zamknięte w babeczce

Jakiś czas temu postanowiłam zamówić "twarde" papilotki na babeczki. Najpierw wyleżały się prawie 2 tygodnie na poczcie, potem w mojej kuchni, aż nadszedł czas, żeby je przetestować. Chciałam zrobić babeczki czekoladowe, bo na takie miałam ochotę po niedzielnym maratonie. Jednak okazało się, że nie mam kakao w domu i plany musiałam zmienić. Miałam gorzką czekoladę i znalazłam ostatnie pół woreczka borówek amerykańskich w zamrażalniku.
Papilotki sprawdziły się świetnie! Nie rozeszły się pod ciężarem ciasta, a układałam je na zwykłej blaszce. Babeczki nie są słodkie, owoce nadają lekkiej kwaskowatości, a czekolada wydobywa smak. Do tego świetnie pasują jako delikatnie słodki dodatek do śniadań.
Babeczki z gorzką czekoladą i borówką amerykańską.




Składniki na ok 7 babeczek:

-130g mąki pszennej
-łyżeczka proszku do pieczenia
-1/4 łyżeczki sody
-4 łyżki cukru (chcecie słodsze to dajcie 6)
-60ml oleju
-70ml mleka
-jajko
-garść, dwie borówek (mogą być mrożone)
-pół tabliczki czekolady


Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Przesiewamy suche składniki do miski, dodajemy mokre i mieszamy na gładką masę. Następnie dodajemy borówki i posiekaną czekoladę, mieszamy. Przekładamy do papilotek i pieczemy 20-25 minut. 





***

W poniedziałek wieczorem poszła rura z wodą w okolicy. Także pod blokiem mieliśmy jezioro, ale wykąpać się trzeba było u rodziców. Do tego góra naczyń w zlewie...Na szczęście naprawili przed naszym wczorajszym powrotem do domu. 
Moja uczelnia lubi rzucać studentów ze skrajności w skrajność. Cały wtorek na wydziale, dzisiaj dla odmiany wolne (jutro także), a w piątek koszmarne laborki. Ale nie będę narzekać, w niedzielę jedziemy na urodzinki Małej K. i zapewne upiekę tort :D

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

slow food - domowa tortilla kukurydziana

Miewam różne zachcianki i ochoty na jedzenie. I mam tak od wielu lat ;) Czasem zjadam śledzia na kolację, żeby zaraz po nim zjeść kanapkę z kremem czekoladowym. Najczęściej jednak zdarza mi się późnym wieczorem ochota na niezdrowe jedzenie. Frytki albo hamburger. Jem rzadko, a jeśli już mam ochotę to robię w domu. Dzięki temu nieznanego pochodzenia fast food można zamienić na zdrowy obiad w wersji slow. Do burgerów czy zapiekanek piekę własne pieczywo, a ostatnio postanowiłam zrobić tortillę z własnych placków. Bliższą tradycyjnej, bo z mąki kukurydzianej.



Składniki na 4 porcje:
-szklanka mąki kukurydzianej
-pół szklanki mąki pszennej
-łyżka masła
-wody tyle, ile ciasto weźmie
-pierś z kurczaka
-sałata
-pomidor
-ogórek
-papryka
-cokolwiek jeszcze chcecie
-sos z ketchupu i majonezu


Mąki wsypujemy do miski, dodajemy masło i wodę. Ciasto powinno być dość miękkie, nieco zbliżone do tego na pierogi. Dzielimy na części, rozwałkowujemy cieniutko i pieczemy chwilę z obu stron na rozgrzanej patelni. Ma się delikatnie przyrumienić i dalej musi być dość miękkie, bo inaczej popęka przy zawijaniu.
Dalej to już każdy wie co trzeba zrobić - przygotowane składniki wrzucić do środka :) Ja nigdy nie zawijam, bo zazwyczaj tyle ładuję do środka, że się zawinąć nie da.


***
Weekend minął bardzo dobrze :) W sobotę zakupy, sprzątanie oraz czas z L. Obejrzeliśmy "Dziewczynę z tatuażem" i film jest naprawdę niezły. Jak znajdę czas to przeczytam także książkę. 
Niedziela była pod hasłem "maraton zumby". Aaaaa, było fan-ta-sty-cznie :D Wyszalałam się niesamowicie, wróciłam padnięta do domu z niesamowicie dobrym humorem! Energetyczna muzyka, pełno kolorów i przyjemny wysiłek. Chcemy kolejny :D Nie wiem czy poszły wszystkie bilety, ale było nas na pewno ponad 150 osób. 
pierwsza linia, różowa koszulka - to ja :pp
mikro strzałka wskazuje na but.

A moja zakupowa rozpacz skończyła się w Orsayu. Miała być sukienka albo spódniczka, ale urzekł mnie dżinsowy kombinezon :)
W niedzielę Mała K. kończy trzy latka. Jednak z racji tego, że ciocia na dniach może mieć CC i urodzi się kuzyniątko to nie wiadomo jak będzie z urodzinową wizytą. 
Sprzedaję sukienkę, spódniczkę i bluzkę. Może ktoś będzie zainteresowany. 

I na koniec muszę się pochwalić :D Wygrałam konkurs z oklejgo.pl u Dusi, przepis na słoneczny obiad pod koniec tygodnia ;)

sobota, 14 kwietnia 2012

kajmakowe wspomnienie

Niesamowicie kruche, posmarowane kajmakową masą. Zazwyczaj w kształcie jajek, ale wymyślam też inne. Bawię się dekoracją, co roku musi być inaczej. I uwielbiam ten smak! Wielkanocny mazurek z kajmakiem. Zawsze był robiony u mnie w domu. Przepis pochodzi ze starej, pożółkłej książeczki. I wymaga ugotowania jajek, bo dzięki gotowanemu żółtku nadaje się jeszcze większej kruchości. 



Składniki:
-1 1/2 szklanki mąki
-15 dag masła
-1/4 szklanki cukru pudru
-2 łyżki śmietany
-2 ugotowane żółtka
-jedno surowe



Mąkę siekamy z masłem, dodajemy cukier, śmietanę, surowe żółtko oraz ugotowane, przetarte przez sitko. Szybko zagniatamy i schładzamy przez godzinę. Następny rozwałkowujemy na grubość ok 1 cm, wyłożyć na blachę, nakłuć widelcem i piec w 200 stopniach ok 15-20 minut, aż się zarumieni.
Kajmak możecie kupić gotowy, ale ja zdecydowanie wolę zrobić sama. Kupujemy mleko skondensowane słodzone w puszcze i gotujemy we wrzącej wodzie ok 2 godziny. Pilnujemy, żeby woda cały czas pokrywała puszkę! Ja gotuję na stronie tocznej, dzięki temu obracam ją w czasie gotowania. Przed otwarciem studzimy, bo inaczej będzie sufit do czyszczenia ;) Nakładamy na mazurka i dekorujemy (u mnie skórka pomarańczowa, migdały i wiórki kokosowe oraz czekoladowe serduszka).



***
Aż ciężko uwierzyć, że już weekend. I połowa kwietnia. Chciałabym już stabilizację pogody, bo nie idę na zumbę licząc na popołudniowy rower, a tu zaczyna padać albo wracam zmoknięta z trasy...Grrr...Na szczęście w niedzielę maraton, więc się wyszaleję :D
Mam nadzieję, że na długi tydzień majowy będzie nieco słońca. Przyjeżdża siostra L. z mężem i byłoby miło wyskoczyć gdzieś za miasto.

Zachęcam wszystkich do zaglądania na Śniadaniowe love!

czwartek, 12 kwietnia 2012

risotto z jajem + dopisek z zaproszeniem

Nie jestem wielką fanką jajek, chociaż wiem, że powinno się je jeść. Najwięcej zjadam na Wielkanoc, bo akurat jajka faszerowane uwielbiam :) I w tym klimacie poświątecznym będzie dzisiejszy przepis. Prosty, lekki, smaczny. Czekający blisko 3 tygodnie na publikację, bo zawsze było coś ważniejszego. Risotto z jajkiem sadzonym.

Składniki na 2 porcje:
-ryż, mniej więcej 1,5 saszetki
-pół litra bulionu

-1/4 szklanki białego wina
-cebulka dymka
-sól, pieprz, gałka muszkatołowa
-2 jajka
-łyżka masła



Masło rozpuścić na patelni, podsmażyć posiekaną dymkę, wrzucić ryż i dolać wino. Cały czas mieszać i podgrzewać. Kiedy wino odparuje zalewamy ryż bulionem. Podgrzewamy na małym ogniu 15-20 minut. Na koniec doprawić przyprawami. Zrobić jajka sadzone i podawać.


***
Z moich wtorkowych zakupów prawie nic nie wyszło. Nic w tych sklepach nie ma albo mi brakuje cierpliwości do łażenia i szukania (niestety, nie sprawia mi to przyjemności, raczej to przykry obowiązek). W ramach "pocieszenia" kupiłam nowe talerze - dwa zestawy, czyli duży talerz + mały + miska. Ale mam na razie szlaban na kupowanie talerzy...
Spotkanie klasowe bardzo udane, chociaż pojawiła się nasza stała ekipa (czyli znajomi już od gimnazjum) + kilka osób z klasy i spoza niej. Wybraliśmy się do Warki, miejsca, które odwiedzamy od lat. I chociaż podają rozwodnione piwo na metry to strasznie lubię klimat tego miejsca. I naszym odkryciem zostało kamikadze ogórkowe. Do tego sprawdzaliśmy jak bardzo ładowne jest Clio kolegi. Weszliśmy w siódemkę (dwie osoby w bagażniku).


Wczoraj odsypiałam oraz nadrabiałam seriale. Do tego cały dzień z L. :)  Dzisiaj tylko jedne zajęcia, na 11.30 i o 13.00 kończę. Jutro angielski.
A w niedzielę maraton zumby :D

Dopisane, g.21.07
Kochani!


Zdecydowałam się w końcu utworzyć nowy blog, tym razem o śniadaniach :) Zapraszam wszystkich na Śniadaniowe love!

wtorek, 10 kwietnia 2012

it's some kind of magic

Pamiętam, jak na wakacjach w naszym domku w górach zdarzało się mojej mamie albo babci zrobić domowy ser. Z mleka od pasterzy mieszkających niedaleko nas. Wisiał zawinięty w gazę nad zlewem, a potem szybko znikał, bo był pyszny. Kilka tygodni temu naszła mnie myśl - skoro piekę pieczywo sama w domu, to może spróbuję także zrobić domowy biały ser? Stwierdziłam, że świetną okazją do tego będzie Wielkanoc. Jednak podczas przeglądania góry przepisów zdecydowałam się zrobić 2w1. Czyli wykorzystać domowy twaróg w przepisie na tradycyjną świąteczną potrawę. Postanowiłam zrobić tradycyjną paschę. U mnie w domu nikt tego deseru nie robił albo nie pamiętam, że tak było. Dużo prościej jest kupić twaróg, wrzucić do środka bakalie, dodać żelatynę i mieć sernik na zimno. Ja jednak kupiłam mleko i maślankę i cieszyłam się jak dziecko obserwując, jak płyn zaczyna się rozdzielać na ser i serwatkę. Do tego zaczął unosić się niesamowity zapach, jak ten przy gotowaniu pierogów leniwych. I chociaż przygotowanie paschy jest naprawdę proste to ma w sobie odrobinę kuchennej magii.




Składniki:
-2 l mleka (może być pasteryzowane)
-pół litra maślanki
-6 jajek
-kostka masła
-3/4 szklanki cukru pudru
-bakalie
-gaza




Mleko zagotowujemy w dużym garnku, w misce mieszamy maślankę z jajkami i wlewamy powoli do gotującego się mleka. Gotujemy aż płyn się zważy i postanie nam ser i serwatka (powinno to zająć 20-30 minut). Bierzemy durszlak, wykładamy go gazą i przelewamy naszą masę. Pozostawiamy do odsączenia, najlepiej pod obciążeniem np. słoik z wodą na całą noc. Ser powinien być sypki. 

Ubijamy miękkie masło z cukrem pudrem i dodajemy serek aż powstanie gładki krem. Na koniec dodajemy namoczone bakalie. Wykładamy miskę gazą, przelewamy krem do środka i zostawiamy do stężenia w lodówce. Wykładamy na talerz i dekorujemy. 






***

Z okazji pięknej zimy tej wiosny wczorajszy dzień spędziliśmy na stoku. Po niedzielnym objedzeniu się trzeba było się trochę poruszać :) Warunki dość dobre, było zimno, wciąż sporo śniegu leżało. A do tego wspaniała pogoda! Sezon zakończony :)
Dzisiaj zamierzam się wyspać, trochę ogarnąć mieszkanie po świątecznej "zadymie" i wybrać się do centrum handlowego. Głównie zmierzam iść do home&you, ale wejdę też do kilku ulubionych sklepów, może znajdę coś wiosennego. Wieczorem spotkanie klasowe, a w środę lub czwartek zumba :D
Ach, i z tego wszystkiego zapomniałam Wam napisać, że w zeszłym tygodniu wybraliśmy się z L. do kina, na 'Igrzyska śmierci'. Film bardzo nam się podobał, teraz zamierzamy zdobyć książkę. Jeśli nie wiecie na co wybrać się do kina to polecam :)




Muszę przeprosić wszystkich, którzy tak niecierpliwie czekają na wiosnę.
Zamówiłyśmy z mamą warunki narciarskie na świąteczny poniedziałek,
już dwa miesiące temu ;) Tym razem się udało!

sobota, 7 kwietnia 2012

moje ulubione Wielkanocne połączenie

Kochani!
Życzę Wam wspaniałego czasu z najbliższymi Wam osobami. 
Dużo uśmiechu, sporo radości, słońca w Waszym życiu.
I żebyście pośród wszystkich tradycji
pamiętali o tym, co najważniejsze. O Nim.
Chrystus zmartwychwstał!

Tymczasem ja chciałabym podzielić się z Wami jednym z moich świątecznych wypieków. Babą drożdżową. W zasadzie to dwiema. Jedna jest dla Rodzicielki, pełna bakalii. Druga, większa, dla reszty rodziny, bo my za bakaliami nie przepadamy. Znalazłam jednak świetny dodatek do takiej zwykłej babki - kajmak. Polecam!



Składniki na dużą babę:
-1 3/4 szklanki mąki
-3 dag drożdży
-2 żółtka
-jajko
-1/2 szklanki letniego mleka
-1/2 szklanki cukru
-7 dag masła



Drożdże kruszymy do miseczki, zalewamy letnim mlekiem, dosypujemy łyżeczkę cukru i 3 łyżeczki mąki. Zostawiamy na 10-15 minut. Do dużej miski przesiewamy mąkę, wbijamy jajka, dodajemy cukier, wlewamy zaczyn i powoli wyrabiamy dolewając ostudzone masło. Zostawiamy wyrobione ciasto do wyrośnięcia na 1-1,5 godziny. Formę smarujemy masłem i wysypujemy bułką tartą, przekładamy ciasto do środka. Zostawiamy na kolejne 1,5 godziny do wyrośnięcia. Pieczemy w 175 stopniach przez pół godziny. 





***
Mój plan pieczenia był pewnie nieco przesunięty wobec Waszych. Z racji tego, że w moim kościele nie ma czegoś takiego jak święcenie pokarmów w sobotę, a najważniejszy jest Wielki Piątek i Niedziela Wielkanocna, dlatego większość mojej pracy w kuchni wykonałam dzisiaj. 
Cztery mazurki, dwie baby, sernik oraz pascha. 
Jutro śniadanie u dziadka, obiad u rodziców, deser u dziadków. Tylko znowu jest mi smutno, że spędzam ten czas bez L. 
Na szczęście w poniedziałek czekają nas 2,5 godziny drogi i dzień na nartach :D
I nadszedł czas na małe blogowe zmiany ;)