photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

niedziela, 30 września 2012

alternatywne parzenie kawy i spotkanie blogosfery śląskiej

Śląsk to taki rejon Polski, w którym mało się dzieje, jeśli chodzi o możliwości dla blogerów kulinarnych. Niestety, wszelkie warsztaty i spotkania głównie odbywają się w Warszawie, Krakowie bądź w Trójmieście. Dlatego bardzo się ucieszyłam kiedy dostałam zaproszenie na spotkanie blogosfery śląskiej połączone z warsztatami alternatywnego parzenia kawy z Doceń polskie. Spotkanie odbyło się w Katowicach w bar&bistro 'Cyferblat', szczęśliwie umiejscowionym 15 minut od dworca kolejowego przy ul. Damrota. W okolicach godziny jedenastej zjechaliśmy wszyscy i po krótkim wstępie i zapoznaniu się mogliśmy zacząć kilkugodzinne spotkanie.


Przed spotkaniem szukałam informacji o miejscu, w którym ma się ono odbyć, ale niewiele znalazłam. Miejsce okazało się być dość ciekawe. Nazwa powiązana jest z wielkim cyferblatem widniejącym nad barem, wystrój jest bardzo surowy - z sufitu zwisają gołe żarówki, stoły są białe, krzesła niczym ze szkoły, a zamiast cukiernic stoją słoiki. Zostaliśmy poczęstowani śniadaniem w postaci szwedzkiego stołu, na którym można było znaleźć muesli, chleb, twarożek czy żółty ser, ale także jajka z kawiorem czy coś w rodzaju hiszpańskiego omletu z ziemniakami. 
Program, dzięki któremu mogliśmy się spotkać, mówiąc krótko, polega na promowaniu polskich produktów wysokiej jakości, więc do śniadania wybrałam maślankę truskawkową :)







maślanka truskawkowa cieszyła
się ogólnym powodzeniem

Po śniadaniu zaczęła się część warsztatowa. Szczerze mówiąc nie wiedziałam czego mam się spodziewać po 'alternatywnym parzeniu kawy' - było naprawdę ciekawie. Prowadził je założyciel Krakowskiej Kooperatywy Kawowej, którego podstawową zasadą jest 'no milk, no sugar'. Dowiedzieliśmy się dużo, większości rzeczy już nie pamiętam ;), ale z racji tego, że kawę piję sporadycznie to i tak nie miałabym jak tego zastosować. Mogę Wam jednak przedstawić kilka kawowych porad:
-dobra kawa to nie tylko ta świeżo mielona, ale także świeżo palona - data spożycia od daty palenia nie powinna być większa niż miesiąc, w normalnym sklepie raczej takiej nie znajdziemy, ale internet to potęga, więc zawsze można zamówić
-w kawiarniach czy kupując kawę warto się zapytać o rodzaj kawy (dwa najpopularniejsze to Arabica i Robusta, z tym, że Robusta jest mniej smaczna i gorszej jakości), przynajmniej o kraj pochodzenia (jeśli barman zna rejon to tym lepiej) oraz o datę palenia kawy - jeśli nie uzyskacie tych informacji na 99% kawa jest stara i złej jakości
-dobrze zaparzona kawa może przynieść wiele pożytku dla zdrowia, a większość medycznych twierdzeń na tematy kawy to albo mity albo wynikają z tego, że na co dzień pijemy kawę złej jakości lub źle parzoną
-dobra kawa powinna być mieszanką aromatów i smaków, w tym smaku kwaśnego, jednak zależnie od rodzaju kawy można dobrać taki smak i taką metodę parzenia, żeby smakowała bez polepszaczy (czyli mleka i cukru)
-dobrze zaparzona kawa to wypadkowa odpowiedniej ilości kawy, odpowiedniej ilości i temperatury wody oraz odpowiedniej ilości czasu
-jeśli używamy papierowych filtrów należy je wcześniej przelać wrzątkiem, żeby uniknąć papierowego posmaku

Istnieją miejsca, gdzie można się napić takiej kawy. W Gliwicach jest to kawiarnia Kafo, w której jeszcze nie miałam okazji być, ale wybieram się od pewnego czasu i mam nadzieję, że za niedługo znajdzie się tutaj relacja dla Was :)

Na pierwszy rzut oka - małe laboratorium ;) Jak się okazało kawa nie musi być czarna jak smoła, może być koloru mocnej herbaty, przejrzysta lub lekko mętna. Nie będę opisywać dokładnie zasad działania każdego urządzenia, jeśli ktoś jest ciekawy to wystarczy wpisać nazwę w wyszukiwarce i doczytać.






1. sposób - znany powszechnie French press,
czy też 'kawiarka'

2. sposób - Aero Press,
wynalazek XXI wieku, idealny do parzenia
dobrej kawy np. w podróży

3. sposób - Drip
przypomina działanie ekspresu przelewowego,
ale jego zaletą jest to, że sami kontrolujemy
sposób w jaki wlewamy wodę,
co jest bardzo istotne

4. sposób - Chemex

5. sposób - Syphone,
moim zdaniem najciekawszy.
W dolnym szkle podgrzewamy wodę,
która odpowiednio podgrzana jest przez rurkę wciągana do górnego,
następnie dosypujemy kawę,
a ta zaparzona z powrotem spływa do dolnego.

Po spróbowaniu kawy zaparzonej na pięć sposobów przyszła kolej na rozmowy - naszym tematem zaproponowanym przez organizatora Marka była współpraca blogerów z firmami oferującymi swoje produkty w zamian za drobną reklamę czy recenzję. Był też czas na nieco luźniejsze rozmowy, były też pamiątkowe kubki i powrót do domu w towarzystwie :)

Z ciekawostek tzw. kopi luwak, czyli kawa wybierana z odchodów zwierzęcych wcale nie jest smaczna. Obecnie w celach zarobkowych, zwierzęta są masowo hodowane, karmione głównie kawą i to tej gorszej jakości. 
A Starbucks na początkach swojego istnienia serwował naprawdę dobrą kawę ;)

piątek, 28 września 2012

słodkie zamówienie

Impreza w pracy Rodzicielki i prośba o pomoc - babeczki z kajmakiem oraz coś drożdżowego. Długo nie musiałam się zastanawiać, już od pewnego czasu planowałam upiec słodkie ślimaczki drożdżowe. Podzieliłam się pomysłem i dostałam słoik powideł. Kiedy wieczorem skończyłam przygotowywać babeczki z kajmakiem zabrałam się za ugniatanie ciasta. Wstawiłam do lodówki na całą noc, żeby rano wstać i dokończyć drożdżóweczki. Część była z powidłami, część z innymi konfiturami - morelową, truskawkową i porzeczkową. Jeszcze ciepłe lukrowałam i układałam w pudełkach, żeby zanieść je mamie i usłyszeć później - dostaniesz stałe zlecenie na drożdżówki u nas w pracy, upieczesz jeszcze kilka na sobotę?




Składniki na ok 30 sztuk:
-5 szklanek mąki
-2/5 szklanki cukru
-szczypta soli
-2-3 dag drożdży świeżych
-3 jajka
-niecałe 1,5 szklanki mleka
-15 dag masła
-2 słoiki powideł - domowej roboty, powidła i dżem truskawkowy (też domowy) spisały się najlepiej, konfitura morelowa niestety jest dość rzadka, wypływała i ciężko było ułożyć drożdżówki

Mleko podgrzałam razem z masłem i przestudziłam do temperatury pokojowej. Do dużej miski wsypałam mąkę, cukier, sól, dodałam jajka i rozkruszone drożdże. Wlałam mleko z masłem i zagniotłam ciasto. Wstawiłam do lodówki na całą noc, ale po pierwszej godzinie mocno wyrosło, więc je odgazowałam. Rano wyjęłam, zagniotłam przez kilka minut i odstawiłam na godzinę, żeby trochę ruszyło i się ogrzało*. Podzieliłam na dwie części. Każdą z nich rozwałkowałam na prostokąt (ok 15x40cm), posmarowałam słoikiem powideł i zwinęłam wzdłuż krótszego boku, czyli tak aby ciasto zostało długie. Pokroiłam w niewielkie krążki i poukładałam na blaszce w niewielkich odstępach**. Zostawiłam na ok pół godziny do wyrośnięcia. Upiekłam w 200 stopniach - ok pół godziny w piekarniku, a następnie polukrowałam.



*myślę, że robiąc je normalnie wystarczy mu 1-1,5h w temp. pokojowej do wyrośnięcia
**śpieszyłam się, więc musiałam upchnąć ich jak najwięcej na blaszce, przez co odstępy miały ok 0,5cm i ślimaczki wyszły koślawe (szczególnie z pierwszej blachy, na zdjęciach), jeśli odstępy będą większe, to drożdżówki będą bardziej okrągłe

***
Kto by przypuszczał, że nawet moje plany dot. wizyt i badań lekarskich potrafią stanąć na głowie. Miałam dzisiaj zaplanowanego holtera - jak co roku na koniec wakacji. Jednak w zeszłym roku moja kardiolog postanowiła mnie zapisać na badanie rezonansem magnetycznym, w celu lepszej oceny stanu mojego serca, szczególnie prawej komory. W lipcu okazało się, że to wcale nie jest taka prosta sprawa, bo szpital informuje o wolnym miejscu na rezonans dzień wcześniej - pierwszy raz dzwonili jak byłam we Włoszech. Zadzwonili też wczoraj - informując, że mogę przyjechać na 12.30 i muszę mieć tylko ze sobą badania na stężenie kreatyniny. Całe szczęście, że mój tato ma L4 i mógł ze mną pojechać do laboratorium (mam w zwyczaju omdlewanie po pobraniu krwi) oraz że tego badania nie trzeba robić na czczo (telefon o 10.30, kiedy ja już dawno po śniadaniu byłam). Szkoda tylko, że mnie zawsze później ręka boli i planowany trening się przesunął na nie wiem kiedy.
Natomiast jutro wybieram się do Katowic na spotkanie blogerów organizowane przez Doceń Polskie :)

I uwielbiam plakaty na witrynie w Matrasie:


Premiera planowana na 3-go października. W związku z tym postanowiłam skompletować Jeżycjadę - dokupuję na allegro książki, których mi brakuje :)

środa, 26 września 2012

sugarcrafting - domowa masa cukrowa po raz pierwszy

Styl angielski to coraz modniejszy sposób zdobienia tortów, polegający na dekoracji tortu masami cukrowymi. Jest to trend bardzo popularny w Wielkiej Brytanii czy w Stanach, a ostatnio przeniósł się także do Polski. Jedyny problem jest taki, że w krajach zagranicznych jest zupełnie inne spojrzenie na wypieki*, w tym także torty urodzinowe. Szukając licznych informacji o tortach w tym stylu na zagranicznych stronach napotykałam przepisy głównie na grube biszkopty przełożone kremem maślanym albo keksy czy babki. Wniosek jest jeden - pyszne torty w milionie smaków przekładane kremami różnego rodzaju to raczej typowe torty w Polsce. Zdobienie masą cukrową zyskało taką popularność, bo można przy jej pomocy stworzyć cuda, tylko mam wrażenie, że za granicą wygląd i smak nie zawsze idą w parze. Postanowiłam się z tym zmierzyć i przygotować smaczny tort, który przy okazji zyskałby zupełnie inny wygląd dzięki masie cukrowej.


Jakie torty się nadają do takiej dekoracji? Te bardziej stabilne tzn. ciężko mi sobie wyobrazić obkładanie tortu bezowego. Natomiast jeśli robimy tort z masą na maśle czy czekoladzie - nie ma żadnego problemu. W przypadku bitej śmietany - albo można połączyć z jakimś serkiem (w moim torcie było to mascarpone), dodać usztywniacz do śmietany czy żelatynę. 

Masę cukrową kładziemy na krem maślany. Jest to bardzo ważne szczególnie w przypadku tortów przełożonych śmietaną, owocami czy mocno nasączonych, bo masa cukrowa zacznie chłonąć wodę i może się rozpuszczać. Także należy tort posmarować z wierzchu, bardzo dokładnie, cienką warstwą kremu. Na tort 26 cm zrobiłam krem z miękkiej kostki masła, pół szklanki cukru pudru i pół roztopionej tabliczki białej czekolady - ubijamy masło z cukrem, pod koniec dodajemy przestudzoną czekoladę, smarujemy tort i chłodzimy. Przed nakładaniem masy cukrowej należy tort wyjąć chwilę wcześniej z lodówki. Krem jest praktycznie niewyczuwalny pod masą.


Długo zastanawiałam się czy kupować masę cukrową czy zrobić ją samodzielnie. Wybrałam drugą opcję, bo zakup masy na tort o średnicy 26cm to koszt ok 40zł**, a zrobienie w domu to koszt 1kg cukru pudru i opakowania glukozy, którą można kupić praktycznie w każdym hipermarkecie (albo na dziale z cukrami albo na dziale ze zdrową żywnością w Auchan). Niestety, nie jest to aż takie łatwe jak mi się wydawało ;) Przepis wzięłam z forum Tortolandii.

Składniki na masę: (ja na tort 26cm i drobne dekoracje wykonałam przepis x1,5)
-ok 80 dag cukru - szczerze przyznam, że nie wiem ile ja dałam, ale na pewno mniej, ok 65dag zamiast 80
-70ml zimnej wody
-4 łyżeczki żelatyny
-10dag glukozy
-2 łyżeczki Planty

Żelatynę wsypujemy do garnuszka i zalewamy wodą, odstawiamy na 5 minut. Następnie umieszczamy garnuszek nad parą wodną i rozpuszczamy żelatynę, dodajemy glukozę, a po chwili Plantę i chwilę mieszamy. Zdejmujemy przed całkowitym rozpuszczeniem się Planty i studzimy do temperatury pokojowej. Do miski wsypujemy połowę cukru pudru, dodajemy naszą masę z żelatyny i mieszamy. Kiedy masa 'złapie' cukier puder możemy zacząć wyrabiać rękoma.
Teoretycznie masa powinna bez problemu łapać cukier, ale będzie się to działo stopniowo, więc cukier też dodajemy stopniowo. Jak napisałam wyżej, w mojej masie znalazło się znacznie mniej cukru pudru niż zakłada przepis. Przyznam, że był to powód do stresu, bo w pewnym momencie cukier nie chciał się wchłaniać, a ja gniotłam, gniotłam i gniotłam, a ręce zaczynały boleć. Na szczęście była magiczna rada - dodaj trochę Planty, dzięki czemu masa wraca na właściwy tor. Moczyłam także delikatnie opuszki palców, żeby nieco rozmiękczyć masę i wcisnąć jak najwięcej cukru do środka. Niestety, założyłam, że jak zrobię masę z 80dag to wystarczy. A tu się okazało, że jest masy znacznie mniej i robiłam ją jeszcze drugi raz, z połowy składników.

Masę można przechowywać w lodówce, szczelnie opakowaną w folię. Jeśli będzie za twarda trzeba ją ogrzać - chwila w mikrofalówce, nad parą wodną albo zagniatanie. Kuchenki mikrofalowej nie posiadam, a trzymanie nad parą wiele nie pomogło. Szczerze przyznam, że dodatkowe zagniatanie otrzymanej kuli (blisko kilogramowej) było kolejną męką. Potem przyszła pora na rozwałkowanie - zgodnie z przepisem na blacie posmarowanym Plantą, grubość ok 3-5mm. Pierwsze podejście skończyło się porwaną masą. Stwierdziłam - nie panikować. Nieco wody, nieco Planty, nieco dosypałam cukru i uzyskałam fajną masę, którą postanowiłam podsypać mąką ziemniaczaną i tym razem rozwałkowała się bez większych problemów. Nawinęłam ją na wałek i przeniosłam na tort. Teraz przyszła pora na ułożenie masy i odcięcie nadmiaru, bardzo pomocny okazał się nóż do pizzy.


Niestety, w jednym miejscu masa mi się nieco rozerwała. Niewielkie pęknięcia czy naderwania można naprawić przykładając gorący nóż do masy, ale w przypadku większych zostawia to mało estetyczny ślad. Dodatkowo nieco za bardzo wykroiłam masę i w kilku miejscach wystawał spód tortu. Na szczęście zostało trochę masy ze ścinków, dzięki czemu postanowiłam zrobić wstążkę i zakryć moje błędy - wstążkę posmarowałam wodą i przykleiłam do tortu ;) Z reszty masy uformowałam motylki. Użyłam dwóch barwników - najpierw w kolorze cielistym, a następnie fiolet jagodowy. Sprawdziłam tym samym dwa rodzaje barwników - w żelu i w proszku. Z barwnikiem w żelu nie było żadnych problemów - trzeba było tylko zagnieść masę z odrobiną barwnika. Natomiast czytałam sporo, że barwniki w proszku zostawiają nieestetyczne plamki, smugi etc. Dlatego nasypałam barwnik na masę i rozsmarowałam ją mokrym palcem. W jednym miejscu pojawiło się intensywniejsze przebarwienie, a tak to nie było problemów :) Motylki posmarowałam srebrnym barwnikiem w proszku, delikatnie się mieniły. Przykleiłam je zwykłym lukrem.



jagodowy fiolet pozdrawia!

Domowe przygotowanie masy (łącznie z robieniem motylków oraz kremu maślanego) zajęło mi ok 2h i skończyło się bólem przedramion, a mój prawy łokieć prawie mnie zabijał przez resztę dnia. Mój problem prawdopodobnie wynikał z tego, że dałam nieco za dużo żelatyny - łyżeczka łyżeczce nierówna. Następnym razem spróbuję dać 3.5 i poproszę L. o pomoc przy zagniataniu :)
Tort przechowywałam w lodówce przez kilka godzin. W obawie o to, żeby nie powstała tzw. rosa postanowiłam na wszelki wypadek zakryć tylną ścianę lodówki kawałkiem kartonu. Podobno pomaga. Natomiast moja mama trzymała pozostałą część noc i pół dnia, bez żadnych udziwnień i nic się z nim nie stało.

Jeśli chodzi o smak masy - co tu dużo mówić, to praktycznie sam cukier. Albo można zrobić mniej słodki krem albo zrezygnować ze zjadania masy.

Muszę jeszcze wspomnieć o przydatnych narzędziach. Jakiś czas temu za kilka złotych kupiłam w Ikei biały, plastikowy komplet do tortu - łopatkę do nakładania oraz taką dość długą, wąską packę/łopatkę, która jest moją najlepszą przyjaciółką przy robieniu tortów. Świetnie się sprawdza przy smarowaniu i wygładzaniu mas. Wiem też, że przy najbliższej okazji kupię nóż cukierniczy, co znacznie ułatwi mi przekrawanie biszkoptu i wyrównywanie.
Drugim przydatnym narzędziem okazał się nóż do pizzy (i długa linijka oraz metr krawiecki). Zaopatrzyłam się także w specjalny wałek. Jednak wałek dużych rozmiarów kosztuje ok 100zł, więc za znacznie mnie kupiłam 'wałeczek' 25 cm, który niestety nie okazał się przydatny (żałuję, że nie kupiłam tego noża :p). Musiałam polegać na tradycyjnym, drewnianym wałku, który obsypany mąką ziemniaczaną spisał się bardzo dobrze.
Kolejną inwestycją będą packi cukiernicze, służące do wygładzania ciasta.


*Mam znajomą Szkotkę piekącą tradycyjne anglosaskie wypieki dla gliwickich kawiarni, które są zazwyczaj niskie, zbite i bardzo przesłodzone. Można także spojrzeć na przepisy Nigelli - mokre, intensywnie słodkie ciasta. Oglądam także różne programy o cukiernikach ze Stanów, tam właśnie każdy tort jest przekładany masą maślaną.

**Mówię o cukierniczych sklepach internetowych. Można zamawiać masę znacznie taniej z hurtowni, ale są to spore ilości, a zazwyczaj takich człowiek nie potrzebuje.

PS Zawsze lepiej zrobić więcej masy i ją zachować czy nawet wyrzucić niż zrobić za mało i potem kombinować ;)

niedziela, 23 września 2012

jagodowy Rafaello w motylach

Wczoraj była impreza urodzinowa Rodzicielki i moja dla rodziny. Większość jedzenia przygotowała Rodzicielka, ale ja postanowiłam zrobić tort. Stwierdziłam także, że będzie to idealna okazja, żeby rozpocząć moją przygodę z masą cukrową. Muszę przyznać, że podchodziłam dość sceptycznie do tego typu tortów. Jednak zmieniłam zdanie w tej kwestii i wiem, że tort może prezentować się świetnie obłożony tą masą, a do tego pysznie smakować. Dzisiaj napiszę tylko o torcie, natomiast masie cukrowej poświęcę kolejny wpis :)
Nie wiem czemu wpadło mi do głowy połączenie dwóch smaków - jagód i kokosu, ale było bardzo udane :)




Biszkopt 26cm: tradycyjnie przepis na biszkopt rzucany z Moich Wypieków, innych nie piekę :)
-7 dużych jajek
-szklanka mąki pszennej
-1/3 szklanki mąki ziemniaczanej
-3/4 szklanki cukru

Jajka rozdzielamy, ubijamy białka na sztywną pianę. Pod koniec dodajemy cukier, chwilę ubijamy i dodajemy żółtka. Na koniec delikatnie mieszamy z przesianymi mąkami. Pieczemy w 170 stopniach przed 40 minut. Zaraz po upieczeniu wyjmujemy blachę i zrzucamy na koc z wysokości ok pół metra. Potem wstawiamy z powrotem do piekarnika i studzimy. Jak biszkopt wystygnie wyjmujemy go z formy.





Krem, nasączenie i przełożenie:
-500g mascarpone
-500g kremówki 36%
-2/3 szklanki cukru pudru (orientacyjnie, dosłodźcie do smaku)
-pół szklanki likieru kokosowego
-szklanka wiórków kokosowych

-1/3 szklanki likieru kokosowego
-1/3 szklanki wody
-konfitura jagodowa - jeden słoik starczył mi na jeden blat ciasta

Schłodzoną kremówkę ubijamy na sztywno, dodajemy mascarpone, a następnie cukier puder do smaku. Na koniec dolewamy likier kokosowy oraz wiórki, mieszamy do połączenia składników. Biszkopt przekrawamy na 3 części. Dwie z nich nasączamy likierem wymieszanym z wodą i smarujemy konfiturą jagodową. Ja miałam tylko jeden słoik, więc stwierdziłam, że tylko jeden blat nią posmaruję, natomiast o wiele lepiej by się prezentowały oba przełożone. Nakładamy połowę masy i równo rozsmarowujemy, na to drugi blat, druga część masy i trzeci blat. Chłodzimy w lodówce, najlepiej całą noc.

Mój tort został udekorowany masą cukrową, pod nią jest krem maślany. Jednak o tym napiszę kolejnym razem. Alternatywą dla takiej dekoracji może być ganache z białej czekolady i kremówki albo posmarowanie bitą śmietaną i obsypanie świeżymi jagodami, bezami albo wiórkami kokosowymi :)


PS Wybaczcie mi tę kretyńską literówkę na zdjęciach, już nie mam jak tego poprawić :( Ale widzę, że tak się wszystkim tort spodobał, że tylko jedna osoba na to zwróciła uwagę :D

czwartek, 20 września 2012

bez pomysłu na tytuł

Nie będę narzekać na pogodę. Nie tym razem :) Dziś ponarzekam na mój brak inwencji twórczej w wymyślaniu nazw. I na to, że drugie dania bywają tak strasznie niefotogeniczne. I na fakt, że wyczerpałam już moje spore zapasy wpisów i dzisiaj muszę wybrać pomiędzy dwoma pomysłami na obiad (licząc, że sobotnia impreza urodzinowa pozwoli mi zrobić trochę materiału). Nie zaglądam jeszcze do folderu "awaryjne", nie chce się w nim na razie grzebać ;) I chyba trochę przesadzam, bo powinien liczyć się smak, a nie zdjęcia.
Więc niech będzie. Klopsiki z mozzarellą w sosie koperkowym. 


Składniki na 2-3 porcje:
-500g mięsa mielonego
-jajko
-2 łyżki bułki tartej
-mąka do obtoczenia + 2-3 łyżki do sosu
-ok 0,5l bulionu/rosołu
-2 łyżki śmietany
-1/3 szklanki mleka lub wody
-koperek do smaku (2-3 łyżki)
-sól i pieprz
-mozzarella

Mozzarellę kroimy w kostkę. Mięso wkładamy do miski, dodajemy jajko, bułkę tartą oraz przyprawy. Wszystko mieszamy do połączenia. Formujemy placuszki, układamy mozzarellę na środku i formujemy kulki. Obtaczamy w mące i układamy na talerzu. Zagotowujemy rosół/bulion i wkładamy pulpeciki do środka. Gotujemy ok 20 minut. Siekamy koperek i wrzucamy do garnka. W szklance mieszamy mleko/wodę z mąką i śmietaną tak, żeby nie było grudek i dolewamy do sosu. Zmniejszamy ogień i gotujemy jeszcze chwilę. Doprawiamy do smaku i podajemy :) Dobrze smakują z puree ziemniaczanym, u mnie z pomidorem i ogórkami kiszonymi. 

poniedziałek, 17 września 2012

Tort Gutenberg bez cukru!

Jednym z tematów, o których lubię czytać jest zdrowe odżywianie. Ostatnio zaczęliśmy z L. o tym rozmawiać i postanowiliśmy się zainteresować alternatywą dla cukru - stewią. Stewia to naturalnie słodka roślina, która może być używana jako substancja słodząca. Zawiera ułamki kalorii, nie podnosi poziomu cukru we krwi, nie jest toksyczna i badania nie wykazują negatywnych skutków jej stosowania. Kupiliśmy opakowanie i oprócz dodatku do napojów (L. słodzi, ja nie) postanowiłam zastosować stewię w wypiekach. Akurat miałam ochotę na ten przepis, więc po zakupieniu odpowiednich składników zabrałam się do pracy. Efekt był naprawdę rewelacyjny! Ciasto wciąż smaczne, a lżejsze o blisko 1000kcal! Oczywiście dalej zawiera białą mąkę, czekoladę (z cukrem) i masło, ale myślę, że skoro można stracić tyle kalorii na cukrze to warto spróbować. Jedyny minus stewii - może zostawiać specyficzny posmak, jest dość delikatny, jednak niektórym może przeszkadzać.
Podam jednak przepis oryginalny, czyli z cukrem, gdyż ilość stewii zależy od produktu, jaki kupicie.
Dopisuję na życzenie: mój produkt znalazłam w Auchan na dziale ze zdrową żywnością, myślę, że tam też powinniście tego szukać. Jest także na allegro ;) Ja kupiłam wersję w pudrze (była także w pastylkach), bo stwierdziłam, że będzie bardziej uniwersalna. Na opakowaniu było napisane, że jedna łyżeczka słodzi jak trzy łyżeczki cukru (stewia w czystej postaci powinna odpowiadać w proporcji dwóch łyżeczek na szklankę cukru), bo produkt składa się z nośnika i substancji słodzącej, więc takich ilości próbowałam się trzymać tzn. przeliczyłam sobie gramy na łyżeczki/łyżki cukru, a następnie na stewię (jedna łyżka cukru to ok 10-12g, łyżeczka ok 4g).




Składniki na ciasto na blachę 22cm:
-180g gorzkiej czekolady
-120g miękkiego masła
-40g cukru pudru
-4 jajka
-120g mąki
-łyżeczka proszku do pieczenia
-160g cukru

Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej/na parze i pozostawić do ostudzenia. Masło ubić z cukrem pudrem na puszysty krem, powoli dodawać czekoladę ubijając. Następnie dodać żółtka i mąkę zmieszaną z łyżeczką proszku do pieczenia. Białka ubić na sztywną pianę, dodać cukier wciąż ubijając i wmieszać delikatnie drewnianą łyżką do masy, uważając, żeby piana nie opadła. Tortownicę wysmarować masłem i wlać masę.
Przepis mówi, żeby piec w 180 stopniach przez 50 minut. Ja piekłam przez 45 i uważam, że to za długo. Następnym razem zostawię ciasto na 40 minut. 
Ciasto wystudzić, ściąć wierzchołek i trzymać w zamkniętej obręczy. 

Krem i przełożenie:
-1,5 łyżki żelatyny
-kilka łyżek gorącej wody
-3 jajka
-35g cukru
-300ml kremówki
-50g czekolady gorzkiej i 50g mlecznej -> ja dałam po 100, bo miałam mały wypadek :p
-mała puszka gruszek w zalewie (albo część dużej)

Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej i ostudzić. Żółtka ubić na jasny krem z 15g cukru, następnie dodać czekoladę. Żelatynę rozpuścić w wodzie i pozostawić do ostudzenia. Ubijamy kremówkę i białka na sztywno, do których pod koniec dodajemy cukier (pozostałe 20g). Teraz do czekoladowej masy dodajemy żelatynę, mieszamy i od razu dodajemy śmietanę i białka delikatnie mieszając.
Ja wykonywałam przepis oryginalny krok po kroku i dodałam żelatynę do czekoladowej masy przed ubiciem śmietany i białek, w efekcie masa czeko mi się ścięła :p Próbowałam ją rozmiksować ze śmietaną, ale nic to nie dało. Musiałam roztopić dodatkową czekoladę, wymieszać ją z moją nieudaną masą, dodać białka i udało się krem uratować :) Także żelatynę dodajemy prawie na samym końcu, przy łączeniu wszystkich składników.

Ciasto czekoladowe nasączyć zalewą z gruszek albo rumem albo likierem np. czekoladowym. Posmarować 1/4 masy i ułożyć gruszki pokrojone w paski. Na to wyłożyć resztę masy, wyrównać i schłodzić. Przed podaniem można oprószyć wiórkami z czekolady. 




PS Co do ciasta to i tak wolę jednak gruszki w cieście czekoladowym Nigelli ;)

***
Weekend jak najbardziej udany :) Co prawda pogoda nas nie rozpieszczała, ale czasem grzanie się w domu też jest potrzebne. Dzisiaj idę zbierać kolejne wpisy.

Propozycja na deser w konkursie Kuchnia 24/7



sobota, 15 września 2012

stick bread - stecca

Przepis, który zauważyłam kilka miesięcy temu. Cieszył się wtedy ogromną popularnością, ale ja nie byłam jednak przekonana z racji pieczonych pomidorów. Jednak ostatnio zmieniłam zdanie i żałuję, że tak późno! Świetnie się sprawdzi jako ciepła przekąska, kolacja czy śniadanie.
Stecca, stick bread, wywodzi się z kuchni włoskiej. Wąskie i płaskie jasne chlebki (bagietki) z dodatkami - pomidorami, oliwkami, czosnkiem, ziołami itd. 




Składniki na 4 sztuki:
-3 szklanki mąki
-1,5 szklanki wody
-łyżeczka soli
-pół łyżeczki cukru
-pół opakowania drożdży instant
-łyżka oliwy

Do tego wszystkie dodatki na jakie macie ochotę :)



Składniki wsypujemy i wlewamy do miski, mieszamy składniki do połączenia (ale nie zagniatamy!) i odstawiamy na min. godzinę, a najlepiej na całą noc. Następnie wyjmujemy na blat obsypany mąką i zagniatamy. Obsypujemy mąką i wkładamy do miski, żeby podwoiło objętość. Dzielimy na cztery części i formujemy wąskie i długie kawałki. Smarujemy ciasto oliwą, układamy dodatki na górze i delikatnie przyciskamy. Pieczemy 15-25 minut (aż będą złotawe, moje mogłam potrzymać 2-3 minutki dłużej) w 250 stopniach. 






***
Nareszcie weekend! Co prawda ja wciąż mam wakacje, ale ostatnie dni spędzam sama w domu bądź na uczelni spotykając znajomych, bo L. siedzi po 12h w pracy. Bardzo się cieszę, że ten weekend ma zupełnie wolny i będzie tylko dla nas :) Mam kilka pomysłów na jego spędzenie, ale zobaczymy co wymyślimy. 

Propozycja na śniadanie w konkursie Kuchnia 24/7

czwartek, 13 września 2012

tarta jesienią pachnąca

Wrzesień to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku. Wciąż słoneczny, jednak z przyjemnymi, chłodnymi nocami. I przede wszystkim z aromatycznie pachnącymi weekendami. Wrzesień to urodzinowy miesiąc w mojej rodzinie, więc jest obfity w wypieki i smakołyki imprezowe, ale także słodkości, które wraz z kubkiem herbaty rozgrzewają wieczorami. Jest dla mnie nierozerwalnie związany z jesienią, z kasztanami i bukietami z liści. To także miesiąc kolorowych papryk, soczystych gruszek oraz mieszanki cynamonu z jabłkami.
Dzisiaj mam dla Was tartę, która jest jednym z najbardziej niedbałych ciast, jakie w życiu robiłam, ale w tym tkwi właśnie jej urok. Rustykalna tarta z jabłkami.
Przepis znalazłam tutaj, cytuję, ale dopiszę kilka uwag ;)




Składniki na blachę ok 30cm:
-1 1/4 szklanki maki
-2 łyżki cukru
-szczypta soli
-1/2 kostki zimnego masła 
-3 łyżki lodowatej wody
-4 duże jabłka (u mnie nieco ponad kilogram, może wydawać się ich dużo, ale potem opadną)

-6 łyżek cukru


-cynamon
-łyżka mąki
-2 łyżki roztopionego masła
-jajko do posmarowania

Ciasto: Mąkę wymieszać z cukrem i sola, dodac masło i posiekać, aż masło zamieni sie w grudki  Dodać 2 łyżki wody, wymieszać aż ciasto zacznie formować się w całość. Jeżeli ciasto ciągle jest suche, dodawać stopniowo pozostałą łyżkę wody. Ciasto zebrać razem, uformować kulę, zawinąć w folię plastikową i schłodzić w lodowce przez conajmniej godzinę. 

Nadzienie: 4 łyżki cukru wymieszać z cynamonem, posypać jabłka i wymieszać. Pozostałe 2 łyżki cukru wymieszać z łyżką mąki.

Schlodzone ciasto rozwalkowac na papierze do pieczenia w kszalcie krazka o srednicy 32cm. Papier (a na nim ciasto) przeniesc na duza plaska blache. Posypac ciasto (zostawiajac czysty 5cm margines) mieszanka cukru i maki. Ukladac jablka (ciagle zostawiajac wolny 5cm margines), plasterek przy plasterku w kolko*, polac roztopionym maslem. Zawinac brzeg ciasta na jablka, robiac zakladki (im ciasto nierowniejsze tym ladniejsze, caly urok tej tarty lezy wlasnie w tym, ze nie jest perfekcyjnie ladna). Posmarowac brzeg rozbitym jajkiem i piec w temperaturze 200ºC przez okolo 40 minut, az jablka beda miekkie i ciasto złote. 

*ja po prostu nawrzucałam je na środek ;)




***
Biegam po wpisy i czuję się trochę zniesmaczona zachowaniem  i podejściem niektórych prowadzących. Wszyscy mówią, że strasznie narzekamy i przesadzamy, ale ja nie przywykłam do takiego traktowania i jeśli stwierdzę, że nie robię magistra to ze względu na ludzi, którzy tutaj pracują. Mam nadzieję, że załatwię to jak najszybciej dzisiaj.