photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

środa, 29 lutego 2012

obiad na opak, ale po polsku!

Taki dzień zdarza się raz na cztery lata. I chociaż nosi nazwę 29 lutego, to tak naprawdę przesunięcie w roku przestępnym występuję między 23 a 24 dniem lutego. Co nie zmienia faktu, że musiałam wykorzystać dzisiejszy dzień i coś napisać na blogu, bo kolejna taka szansa dopiero za cztery lata ;) Mam nadzieję, że kolejny taki przepis zdarzy się też dopiero za długi czas.



Pomysł na obiad, bardzo polski i tradycyjny. Myślę, że wielu blogerów kulinarnych nie docenia kuchni polskiej, bo normalne stało się to, że na obiad jemy orientalnie brzmiącą rybę z curry, penne boscaiola, Kaiserschmarrn czy sushi. A polskie przepisy są tak trywialne i oczywiste, że stają się zwyczajnie pomijane. Jednak nie ze względu na "pospolitość" tej potrawy chcę, żeby kolejny taki wpis znalazł się tu za kilka lat. Nie, nie, nie...
Jedynym powodem jest fakt, że ja tego dania po prostu nie lubię. Zajadałam się nim w przedszkolu, a potem mi zbrzydło i nie umiem teraz tego ruszyć. Jednak L. bardzo lubi, więc ostatnio postanowiłam je przygotować. Już raz miałam okazję gotować po ciemku, tym razem jednak musiałam gotować nie używając podstawowego kulinarnego zmysłu - smaku. Na szczęście przepis jest prosty, a L. bardzo smakowała wątróbka z cebulką.


Składniki:
-30 dag wątróbki
-mała cebula
-kilka łyżek masła
-sól


Wątróbkę przed smażeniem można obtoczyć w mące, ja jednak z tego zrezygnowałam i wrzuciłam na rozgrzane masło w głębokiej patelni. Musimy pamiętać, żeby smażyć ją pod przykryciem, bo zaczyna strzelać. A także, że solimy na końcu, bo może stwardnieć. Podsmażamy z obu stron (ok 15 minut to powinno zająć), w tym czasie na oddzielnej patelni szklimy cebulę i dorzucamy do wątróbki. Wszystko razem smażymy kilka minut, solimy i możemy podawać. U mnie z ziemniaczkami i duszoną kapustą.


***
Spotkanie w sprawie niemieckiego się odbyło i przyszło naprawdę mnóstwo ludzi. Zobaczymy co z tego wyjdzie ;)

Dzisiaj rano obudziło mnie piękne słońce, więc szybko się zebrałam i pojechałam do dziadków, bo Mała K. była na dwa dni w Gliwicach. Poszłyśmy na spacer na plac zabaw, huśtałyśmy się razem i przeglądałyśmy w kałużach. Usłyszałam też, że mam bardzo rezolutną...córeczkę ;) Dzisiejsza pogoda i połowa dnia dostarczyły mi dużo uśmiechu!
A jeszcze więcej uśmiechu mam na samą myśl o planach zumbowych z mojej szkoły tańca - w przyszły czwartek będziemy występować z okazji Dnia Kobiet, a w maju będzie organizowany maraton zumby w Gliwicach :D Już nie mogę się doczekać!
Zaraz szybki obiad i uciekam na jedyne w dniu dzisiejszym zajęcia ;)

wtorek, 28 lutego 2012

jak krrrruszonka to crrrrumble z jabłkami (i brzoskwiniami)

Oprócz spokojnych sobót uwielbiam także słoneczne, niedzielne popołudnia, kiedy wybieramy się z L. na spacer, zahaczając o Hemi i biorąc kawę na wynos. Podziwiając Gliwice, wybierając nieznane nam uliczki i wyobrażając sobie, jak te wszystkie kamienicy wyglądały w latach świetności. Rozmawiając, śmiejąc się i przytulając. Lubię także zaczynać nowy tydzień od porannej zumby, bo niesamowicie poprawia mi to humor, dostaję dawkę energii i już nie mówię: "Jak ja nie lubię poniedziałków" ;) I lubię także wspomnienie smaków i aromatów weekendu. A ostatni był bogaty w zapach jabłek z cynamonem. Jedno z moich ulubionych, chociaż osobno nie przepadam zarówno za jabłkami, jak i za cynamonem. Poprzednio powstał strudel, tym razem jednak zdecydowałam się na bardzo szybki deser. Crumble z jabłkami i brzoskwiniami.


Deser błyskawiczny, banalnie prosty i niesamowicie smaczny. Bogaty w owocowe nadzienie, które jest przykryte cienką warstwą kruszonki. Można podać z budyniem albo w towarzystwie lodów i bitej śmietany. A do tego bardzo prosto można zastąpić tradycyjną kruszonkę wersją bardziej dietetyczną.


Składniki:
-4 jabłka
-3 łyżki wody
-jeśli macie to także brzoskwinie
-cynamon
-2 łyżki cukru
-6 łyżek mąki
-3 łyżki masła


Wersja lżejsza kruszonki:
-szklanka płatków owsianych
-3 łyżki masła
-łyżka/dwie cukru trzcinowego




Jabłka obieramy i kroimy w kostkę. Wrzucamy do garnka albo na głęboką patelnię, dolewamy wodę i dusimy 15 minut. Przekładamy do naczynia żaroodpornego, dorzucamy brzoskwinie, posypujemy cynamonem. Wyrabiamy kruszonkę - mąkę z cukrem i masłem (im zimniejsze tym lepsze), staramy się robić to szybko. Pokrywamy owoce i wstawiamy do piekarnika na 200 stopni na ok pół godziny.


***
Delikatna zmiana planu zajęć i od razu bardziej mi się podoba ;) Niestety, dzisiaj na 8.30 i od 10.00 mam 2.5h wolnego w oczekiwaniu na kolejne zajęcia...Niby 25 minut do domu, ale jednak nie chce mi się latać tam i z powrotem, żeby posiedzieć w domu półtorej godziny. Wolę zostać ze znajomymi na wydziale. 
Po zajęciach idziemy z D. zorientować się w kursach językowych oferowanych przez naszą uczelnię, bo interesuje nas niemiecki, a koszt kursu to 30zł + podręcznik, więc prawie za darmo. Mam nadzieję, że wybrane terminy będą nam pasowały. A po południu niespodziewane korki z matmy. 
Udanego tygodnia :) 

niedziela, 26 lutego 2012

mini serniczki, babeczki serowe, z brzoskwiniowym skarbem

Leniwy dzień, ale nie bezproduktywny. Taki spojony, powolny, z pobudką przy bliskiej osobie, ze wspólnym przygotowywaniem śniadania. Z rozkoszowaniem się kawą przy oglądaniu porannego programu. Pełen rozmów, uśmiechów i odpoczynku. Nareszcie! Tego mi brakowało w ostatnim czasie. A jak już o brakach mowa, to musiałam także nadrobić słodkie wypieki. Nazbierałam mnóstwo przepisów, tylko czasu  nie miałam przez ostatnie dwa tygodnie, więc w sobotę trochę zaszalałam. Obserwując jak w słoneczny dzień niebo zasuwa się burzowymi, granatowymi chmurami zabrałam się do pracy.
Na pierwszy ogień (albo raczej grzałki w piekarniku) poleciały herbatniki, brzoskwinie i pudełko białego twarogu. Trzykrotnie mielonego. I powstały babeczki serowe z zakopanym, brzoskwiniowym skarbem.




Wszystko dzięki Młodej, która ostatnio sięga po babeczki z proszku, a potem zbiera papilotki i mi oddaje. Zebrało się ich 24, odpowiednio twardych (do użytku miękkich potrzebuję blachy, której wciąż nie mogę kupić). Zawartość jest kremowa, biała, delikatna i w odpowiedniej ilości. Do tego kawałek brzoskwini dla przełamania smaku. Przepis zaczerpnęłam z Kwestii Smaku, powtarzam z drobnymi modyfikacjami.



Składniki na ok 12 porcji:
-450g twarogu
-pełna łyżka mąki
-1/4 szklanki cukru
-białko
-5-10 dag herbatników/ciasteczek digestive 
-2 połówki brzoskwiń z puszki





Piekarnik nagrzać do 160 stopni. Ciastka pokruszyć i uklepać w foremkach. Co do ich ilości to ciężko określić ile powinno być. Autorka przepisu podaje 150g, a ja zużyłam maksymalnie 50g. Nie zaszkodzi kupić więcej, herbatniki zawsze można zjeść ;) Ser wymieszać z mąką, cukrem i białkiem. Nałożyć do foremek, do każdej dodać kawałek brzoskwini. Wstawić do piekarnika i piec ok 25 minut. Wyjąć i ostudzić. 








***
Dzień z książką i herbatą. Wieczorem spacer, a także kolacja z moimi rodzicami w postaci fondue. 
Dzisiaj w planach kościół, obiad u rodziców, a wieczorem spotkanie ze znajomymi. A w poniedziałkowy ranek zamierzam wybrać się na zumbę, w końcu! Na dobry początek dnia (i tygodnia), przed serią wykładów. 
I na koniec obrazek, który mnie wczoraj ogromnie rozbawił:



piątek, 24 lutego 2012

Zdrowa pizza? Razowa z tuńczykiem!

Tak, wiem, śledzik, post i te sprawy. Ale cóż poradzę, że żyję według własnego rytmu? Podobnie jak mój świerk. Bo w tej właśnie chwili jestem właścicielką (jesteśmy razem z L. właścicielami) pięknego, ponad metrowego świerka, który postanowił sobie puszczać nowe gałązki. I nie jest już choinką, a drzewkiem hodowlanym. Brzmi to dość zabawnie, szczególnie, że mieszkamy w kawalerce. A tu jeszcze drzewko iglaste...Niech stoi i rośnie, na wiosnę posadzimy go w ogrodzie moich dziadków. 
Tak jak natura, mam swój własny rytm, także kulinarny. Nie przywiązuję dużej wagi do związku jedzenia z duchowością, więc przypadkiem, zaczęłam Wielki Post...pizzą. Za to w wersji odchudzonej. 
Nie da się ukryć, że pizza do zdrowego czy lekkiego jedzenia nie należy, jednak można spróbować stworzyć nieco zdrowszą wersję :)




Pierwszym problemem, który się pojawia jest ciasto. Sporo białej (czyli najgorszej) mąki połączonej z wodą. Pół biedy, jeśli robimy wersję włoską na cienkim cieście. Gorzej, jeśli w pizzeri wybierzemy wersję amerykańską - grube bądź podwójne ciasto. 
Mąki mają swoje typy, w zależności od składników w nich zawartych. Zwykła biała, pszenna, dostępna w każdym sklepie jest najmniej zdrowa. Świetnie nadaje się do pieczenia ciast, ale białe pieczywo nie jest najzdrowsze. O wiele lepiej sprawdzają się mąki pełnoziarniste, razowe - zawierające nieodsiane zmielone części pokrywy ziarna, które są w tym wszystkim najzdrowsze i potrzebne naszemu organizmowi. Zamieniając zwykłą, białą mąkę albo pieczywo na pełnoziarniste, razowe możemy wiele zyskać. Po pierwsze dostarczamy naszemu organizmowi więcej błonnika i składników mineralnych, a po drugie razowe wyroby są dłużej trawione przez nasz organizm, więc jesteśmy po nich dłużej syci. 




Ciasto pełnoziarniste na 2 okrągłe, cienkie pizze:
-1 i 1/4 szklanki mąki pełnoziarnistej (typ 1800-2000)
-1/4 szklanki mąki pszennej chlebowej (typ 650-800)
-2-3 dag świeżych drożdży
-2-3 łyżki oliwy z oliwek
-pół szklanki letniej wody
-szczypta soli
Mąki wsypujemy do miski, rozkruszamy drożdże, dodajemy oliwę, sól i dolewamy ostrożnie wodę. Zagniatamy elastyczne ciasto, w razie potrzeby dosypując mąki lub dolewając wody. Ciasto z mąki pełnoziarnistej czy żytnie zachowuje się inaczej, więc może wymagać trochę więcej wody i być bardziej lepiące. Odstawiamy pod przykryciem na 20-30 minut do podrośnięcia.



Spód pełnoziarnisty jest znacznie mniej puszysty, więc nietrudno uformować cienki placek. Jest też inny w smaku, nie każdemu będzie odpowiadać. Ale dopierając odpowiednie dodatki na pewno Wam posmakuje ;)
Na zdrową pizzę warto przede wszystkim wrzucić warzywa, dostarczając tym bombę witaminową. Jeśli ma być wersja mięsna, to warto pomyśleć o chudej szynce albo kawałkach piersi z kurczaka. Ja wybrałam wersję z rybą, z tuńczykiem z puszki. Najlepiej wybrać wersję tuńczyk w wodzie, niewiele bardziej kaloryczny jest ten w sosie własnym. Za to w oleju ma sporo więcej kalorii. 
Istotnym składnikiem pizzy są sery. Najważniejsza zasada - dodajemy ich niewiele, najlepiej zetrzeć na tarce, wtedy rozłożymy mniej na większej powierzchni. Warto zastąpić tradycyjny żółty ser np. mozzarellą albo ricottą. 
Jeśli chodzi o sos to tradycyjny robiony z pomidorów jest w porządku. Problem się pojawia, jeśli chcemy wykorzystać sos biały, tak jak zrobiłam to w moim przepisie. Do tuńczyka pasują oliwki, cebula i sos śmietanowy. Jednak śmietanę zastąpiłam jogurtem, nie straciłam wiele na smaku, a zyskałam na lekkości ;)
I sprawa najważniejsza - nie należy się opychać. Powinno się skończyć jeść, kiedy jeszcze nie jest się sytym do końca! Pizzę zawsze można zamrozić.




Dodatki: 
-jogurt
-sól, pieprz, gałka muszkatołowa
-ząbek czosnku
-puszka tuńczyka w wodzie
-mała puszka kukurydzy
-mała cebulka
-oliwki
-kilka pieczarek
-ser (niestety, zapomniałam kupić mozzarellę i musiałam wykorzystać zwykły, który miałam w lodówce)


Do jogurtu dodajemy przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku i przyprawy. Pieczarki i cebulę cieniutko kroimy i podsmażamy na patelni.
Nagrzewamy piekarnika do 220 stopni i podgrzewamy blachę, na której będziemy piec pizzę. Ciasto rozwałkowujemy cienko, kładziemy na blachę. Smarujemy sosem, posypujemy dodatkami i serem. Pieczemy 15-20 minut. 




***
Uwielbiam nagłe zmiany planu i konieczność przyjścia na 8.30 na wprowadzenie do zajęć trwające 7 minut! W dniu, w którym planowałam się wyspać i mieć wolne. Jednak dzięki temu miałam czas i mobilizację, żeby posprzątać, zrobić pranie, obiad i pieczywo na kolację, mieć korki i wiele innych.
Postanowiłam wywołać trochę zdjęć z naszego wyjazdu i ma to w sobie odrobinę czaru - oglądanie wspomnień na papierze. Naszych, wspólnych ;) Wciąż nie mogę się napatrzeć.
Dzisiaj jeszcze angielski, wykład, laborki do popołudnia i weekend. A jutro zamierzamy z L. leniuchować cały dzień, potrzebuję takiego dnia.

wtorek, 21 lutego 2012

bułeczki z czterech mąk z otrębami

1200km drogi, 12 godzin jazdy i w końcu wróciliśmy do domu :) Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! Rodzicielka o nas zadbała i zastaliśmy lodówkę pełną jedzenia, a do tego na blacie znalazłam nowy mikser, czyli nie muszę się bać, że masa będzie zbyt gęsta dla mojego blendera. Sporym plusem naszego wyjazdu było wstawanie wcześnie rano, bo teraz nie mamy z tym dużego problemu. Wspólne śniadanie i na zajęcia. A cóż lepiej pasuje do wspólnego śniadania niż świeże, domowe bułeczki? Upieczone z czterech mąk, w połowie razowe, i niesamowicie pyszne. Nigdy nie byłam fanką grahamek i bułek razowych, bo smakowały jak tektura, ale domowe zmieniły moje spojrzenie. Dzięki temu mam równie dobre pieczywo, ale w zdrowszej wersji.



Składniki na 4-6 bułek:
-225g mąki, tak naprawdę możecie użyć dowolnej, ja połączyłam
pszenną chlebową i pełnoziarnistą oraz żytnią chlebową i pełnoziarnistą
-2 łyżki otrębów
-100ml ciepłego mleka + 50ml wody
-łyżeczka soli
-łyżeczka cukru
-ok 10-15g drożdzy
-2-3 dag masła


Drożdże kruszymy do miseczki, dodajemy cukier i dolewamy ciepłe mleko z wodą. Mieszamy i pozostawiamy na 5-10 minut. Mąki wsypujemy do miski, dodajemy otręby, sól, drożdże z mlekiem i roztopione masło. Wyrabiamy wszystko przez kilka minut na miękkie, elastyczne ciasto. Zostawiamy do wyrośnięcia na ok godzinę (do podwojenia objętości). Z ciasta robimy niewielkie porcje i formujemy bułeczki, odstawiamy na pół godziny. Pieczemy w 220 stopniach przez 15-20 minut.



                
 
***
Dwa dni na uczelni za mną, niektóre zajęcia wydają się być bardzo fajne, inne trochę mniej. Ale w końcu mamy więcej informatyki ;) Oczywiście są też małe paranoje np. zaliczenie przedmiotu przez chodzenie na wykłady albo na kolokwium, na którym można współpracować ze sobą i korzystać ze wszystkich materiałów. Z drugiej jednak strony, zawsze trochę mniej nauki. 
W ostatecznej wersji plan wygląda lepiej niż wcześniej, nie mogę za dużo narzekać. Jutro trochę się wyśpię, bo mam na później, a czwartek wolny.  
Wieczorem wybieramy się do moich rodziców pokazać zdjęcia i poczęstować czekoladkami, które są przepyszne! Dostaliśmy jeszcze w prezencie masę przeróżnych serów, więc zajmują pół lodówki. Ale testujemy i smakujemy :)

Wielki Post nadchodzi, a nasza choinka dalej stoi ubrana...

niedziela, 19 lutego 2012

Szwajcaria serem płynąca

Dzisiaj będzie bez przepisów, ale wciąż o jedzeniu i to nie na słodko. Oprócz czekolady ze Szwajcarią kojarzą się sery - ciężkie, intensywne zapachowo i smakowo. Zdecydowanie różne od tych, które głównie znajdziemy w naszych sklepach. Na kanapkach niekoniecznie mi smakowały, ale musiałam spróbować tradycyjnych, szwajcarskich potraw serowych.


Domowe fondue serowe, w uproszczonej wersji. W tutejszych sklepach są specjalne mieszanki serowe, które wystarczy wymieszać z winem i podgrzać albo wersja, którą wystarczy otworzyć, wstawić do mikrofalówki i smacznie zajadać :) Będąc w Zurychu chcieliśmy skorzystać z tramwaju fondue, jednak Szwajcarzy to bardzo mało spontaniczny naród i pomimo wolnych biletów nie chcieli nam sprzedać, bo przychodząc trzy godziny przed odjazdem, okazało się, że to za późno. Za to zjedliśmy w domu :)



Porcja idealna dla dwóch osób na kolację, "czerwone" zabieramy do Polski, w ramach prezentów

Druga znana potrawa z sera to raclette. 
Słowo "raclette" jest związane z potrawą wytwarzaną ze specjalnego gatunku sera, podgrzewanego nad ogniem na małych patelenkach. Pierwotnie potrawa była przyrządzana przez szwajcarskich pasterzy na gorących kamieniach ułożonych wokół paleniska.
Raclette można nazwać:
Rodzaj produkowanego w Szwajcarii sera,
Sposób przyrządzenia sera wraz z innymi składnikami,
Urządzenie elektryczne do przyrządzania raclette, zwykle połączone z domowym grillem. 

Na dworcu w Zurychu wpadliśmy na targ, gdzie panowało mnóstwo zachęcających zapachów. Zgłodniali postanowiliśmy się na coś skusić, stanęło na raclette z chlebem. W towarzystwie konserwowych ogórków, cebulek i kukurydz, ser posypany papryką.



Niestety nasz wyjazd dobiega końca, jeszcze przed nami długa podróż do domu. To był bardzo udany tydzień, wyjeździliśmy się i naoglądaliśmy wspaniałych widoków. Mam nadzieję, że za rok uda się powtórzyć :) A od jutra bolesny powrót do rzeczywistości, nowy semestr, nowe wyzwania. 
Na koniec kilka zdjęć z ostatnich dni...

 3020 m.n.p.m. lodowiec Titlis


 freeride'owa trasa, czyli jak wkopać się w śnieg ;)


2564 m n.p.m., najszczęśliwsi!
 szwajcarski karnawał,
orkiestra z twarzami pomalowanymi w kolorach kantonów


snowboard day :)

widok z gondolki, w czasie zjazdu z dołu stoku na parking

czwartek, 16 lutego 2012

tort szwarc...szwajcarski, czekoladowy

Chciałam zacząć od przeprosin, jeśli ostatnio się u kogoś nie odzywam. Staram się czytać wszystkich, ale czasem nie wiem co napisać, bo po powrocie wieczorem padam na twarz i ciężko mi zebrać myśli.
Miałam odpoczywać, zabraliśmy zapasy polskiego jedzenia, żeby nie musieć gotować, a tu się okazało, że trzeba upiec ciasto, najlepiej czekoladowe. Powstał tort, z małymi problemami, ale był pyszny (szczególnie kolejnego dnia). Ze szwajcarskiej czekolady, czyli jak najbardziej w tutejszym klimacie. Mini tort czekoladowy, z nieszwajcarską precyzją.




Składniki na blachę 24cm:
biszkopt czekoladowy:
-7 jajek
-3/4 szklanki cukru
-szklanka mąki pszennej
-1/3 szklanki maki ziemniaczanej
-pół szklanki startej czekolady


Biszkopt miał być kakaowo-czekoladowy, jednak przez omyłkę zamiast gorzkiego kakao (którego nie było) zostały zakupione groszki czekoladowe. Postanowiłyśmy je zmielić i dosypać pyłek czekoladowy do ciasta.
Białka i żółtka oddzielamy, białka ubijamy ze szczyptą soli. Pod koniec ubijania dodajemy stopniowo cukier, a następnie żółtka stale ubijając. Na koniec przesiewamy mąki i dodajemy czekoladę, delikatnie mieszamy. Pieczemy w 165 stopniach przez 35-40 minut. Po wyjęciu upuszczamy blachę z wysokości 60cm.


Masa czekoladowa:
-2 tabliczki gorzkiej czekolady (tutaj znalazłam specjalną czekoladę do gotowania!)
-1/5 szklanki wody
-łyżeczka kawy
-2/3 szklanki kremówki
-jajko
-2 łyżeczki cukru
Żółtko miksujemy z łyżeczką cukru na biały krem. Czekoladę roztapiamy z wodą i kawą. Miksujemy czekoladę z żółtkiem. Ubijamy białko z resztą cukru i dodajemy do masy. Ubijamy kremówkę i łączymy wszystko. Zostawiamy nasz mus do schłodzenia.


Polewa:
-tabliczka gorzkiej czekolady
-tabliczki mlecznej
-2/5 szklanki kremówki
Śmietankę zagotowujemy i dorzucamy połamaną czekoladę, mieszamy do roztopienia i chłodzimy.
Biszkopt przekrawamy na dwie połowy, przekładamy musem czekoladowym i oblewamy polewą. Chłodzimy, najlepiej smakuje następnego dnia.


***
We wtorek podbijaliśmy kolejny stok, oczywiście najładniejsze widoki mieliśmy jadąc na miejsce, szczególnie wjeżdżając po serpentynach na wysokość 1400m, a jak chciałam robić zdjęcia ze szczytu to przyszły chmury i mgły. Wczoraj śnieg postanowił nas zasypać, więc po wczesne pobudce stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać na stok, bo w takiej zamieci nie będzie się dobrze jeździło. Za to wybraliśmy się do Zurychu, gdzie miło spędziliśmy większość dnia. Trzymajcie kciuki za dzisiejszą pogodę!



nie mogliśmy się powstrzymać z L. w czasie wtorkowych zakupów

Jeśli chodzi o słodką stronę Szwajcarii to przede wszystkim jest to czekolada. W sklepach króluje Lindt (uwaga, ceny takie same jak w Polsce, tylko że we frankach), podobnie jeśli chodzi o reklamę na ulicach. Banery, napisy, fabryki przy drogach. Oprócz tego jest pełno innych czekolad, wysokiej jakości, ale niedostępnych w Polsce. W Zurychu jest mnóstwo kawiarni i cukierni, niektóre były przeurocze, do tego sklepów z półproduktami do wyrobu czekolady, ale także dość ekskluzywnie wyglądających sklepów z pralinkami i czekoladkami. W głównej części miasta takie miejsca są co chwilę, kuszą wystawami i zapachami. W tym, do którego weszliśmy z L. i jego siostrą była kuchnia za szybą, gdzie dwoje "czekoladników" wykonywało czekoladowe serca. Po długich naradach kupiliśmy zestaw czekoladek wybranych przez nas - po trzy do spróbowania dla rodziny, marcepanowa, kawowa i serduszko o nieznanym smaku, do tego kilka orzechowych dla nas.
Z innych wyrobów próbowałam muffinkę z malinami, ale była diabelnie słodka. Kusiło mnie, żeby porównać pączki do naszych, ale jednak z tego zrezygnowałam.

 czekoladowy prezent do domu

wystawa jednej z cukierni

 sklep idealny dla domowych wytwórców czekolady,
ziarna kakaowca, masy czekoladowe itp.

 naliczyliśmy z pięć Starbucksów, i strasznie się rozczarowałam,
bo kawę mają dobrą, ale gorąca czekolada jest ze zwykłego proszku :(


wdrapaliśmy się na wierzę kościelną :)

widok wieczorem, pod koniec naszej wycieczki