photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

wtorek, 30 sierpnia 2011

soja, curry i ananas?

Po spokojnym weekendzie przyszedł nowy tydzień i poniedziałek na "dzień dobry" zwalił mnie z nóg. I to dosłownie. Wczoraj sobie trochę pochorowałam, nieznośny ból ustępował dopiero po lekach, a ja nie miałam sił się z łóżka ruszyć. Szczęśliwie już wszystko jest w porządku, chwilo niemoc mnie dopadła. Dzisiaj od rana siedzę i przeglądam przepisy zbierając pomysły na słodkości i przekąski. Zanosi się na robienie pralinek, bo chodzi to już za mną od dwóch miesięcy, a kupiłam dzisiaj pudełko malin. Oglądam również relacje z Mistrzostw Świata w Degau i jestem pod wrażeniem wszystkich sportowców. I jak zawsze przy takiej okazji myślę sobie, że naszym sportem "narodowym" jest piłka nożna, w którą wkłada się ciężkie pieniądze, a rezultatów nie ma od lat, a mamy doskonałych siatkarzy i siatkarki, szczypiornistów, koszykarzy też przyzwoitych i naprawdę dobrą kadrę lekkoatletyczną etc. i można by zainwestować więcej w tych sportowców.

Ostatnio naszła mnie ochota na potrawkę z kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Odmroziłam filet, kupiłam kilka świeżych składników i powstała potrawka, ale niestety bardziej curry niż słodko-kwaśna, widać przepis był trochę niewłaściwy. Co nie zmienia faktu, że wyszła smaczna :) Potrawa jest bardzo prosta, składa się z mięsa, warzyw i owoców, więc nic skomplikowanego. Ale najistotniejsze jest doprawienie. Marynowanie mięsa w sosie sojowym, do tego odrobina curry i smak ananasa - wspaniałe połączenie.



Składniki dla 3 osób: 
-50-60 dag filetu z kurczaka/indyka
-żółta i czerwona papryka
-mała cebula
-puszka ananasa i kukurydzy
-sos sojowy
-curry, chilli
-mąka kukurydziana (albo standardowo ziemniaczana)

Kroimy w kostkę mięso, zalewamy sosem sojowym "od serca" i wstawiamy na pół godziny - godzinę do lodówki. Wybierając sos sojowy trzeba pamiętać, że są trzy rodzaje -  kuchni chińskiej jest gęsty i słony, indonezyjskiej – rzadki i słodki, japońskiej – bardzo rzadki i słony. W polskich sklepach najczęściej dostajemy sos japoński - przypomina magii, ale pachnie i smakuje wyjątkowo. Osobiście bardzo lubię ten sos i czasem zdarza mi się zakupić wędzonego łososia, pokropić sosem i zjeść z kromką chleba.

Kroimy cebulę i papryki, podsmażamy na oliwie na patelni. Po chwili dodajemy kurczaka z sosem sojowym i czekamy aż mięso straci swój różowy kolor i trochę się poddusi. Następnie dorzucamy pokrojonego ananasa i zalewamy sosem.
Sos przygotowujemy prostym sposobem - sok z puszki ananasa, łyżka mąki do zagęszczenia, szczypta curry (dałam łyżeczkę tak jak w oryginalnym przepisie i jest zbyt intensywne) i szczypta chilli. Sos trzeba dobrze rozmieszać, żeby nie powstały grudki z mąki. Po chwili zacznie gęstnieć, wiec można dolać trochę wody. I Dusimy naszą potrawkę przez 5-10 minut.  Na koniec dorzucamy kukurydzę z puszki i podajemy z ryżem!
Ostatnio na zakupach w sklepie bardzo pozytywnie zostałam zaskoczona. Producenci powoli zaczynają produkować małe puszki z kukurydzą, ananasem czy groszkiem! W końcu na to wpadli!



 ***
Nadciągają ciemne chmury, ale dalej świeci słońce, co razem daje bardzo ciekawy efekt. L. zaraz wróci z pracy, a ja chyba muszę się zdrzemnąć, bo jestem trochę niewyspana i słaba po wczorajszym dniu, a że oglądałam te mistrzostwa to jeszcze naszła mnie ochota, żeby poćwiczyć.
Mam ochotę nieco przyśpieszyć czas, bo mam dwa wyzwania kulinarne i chciałabym już je realizować.
Życzę wszystkim miłego popołudnia i smacznego!

18.12 
Z drzemki obudzona pocałunkiem, a do tego mały prezencik z okazji "10" w odliczaniu :)

niedziela, 28 sierpnia 2011

lemoniada + galaretka = wspomnień kilka

W końcu trochę wytchnienia od upałów, 21 stopni przed 9 rano to bardzo miła alternatywa dla 27. Ostatnie kilka dni dało mi w kość. 25+ stopni staje się dla mnie ciężkie, a kiedy w mieszkaniu mam 28-29 stopni, a na dworze koło 32 i ani podmuchu wiatru - mam ochotę uciekać. Niestety, mój organizm źle znosi upały, na szczęście teraz ma być kilka chłodniejszych dni. Mam nadzieję, że lato nie postanowi znowu w nas uderzyć swoimi temperaturami.
Wczoraj pojechaliśmy nad jezioro na obrzeżach Gliwic, ale był dziki tłum ludzi (a w samochodzie było trochę jak w piekarniku, szczególnie, gdy droga dojazdowa się trochę "zapchała"). Skończyło się na tym, że rozłożyliśmy się z kocem na trawie, w cieniu pod drzewami, chwilę od skarpy nad jeziorem. Leżenie w cieniu przy delikatnym wietrze pomaga odpocząć. Do tego trochę śmiechu, książki i wspaniałe chwile z Ukochanym.Wieczorem przeszliśmy się do parku, bo kończy się festiwal "Ulicznicy" i miał być koncert Turnaua, ale że najpierw śpiewał inny gość, a zaczęło wiać to się zwinęliśmy i wróciliśmy do domu, gdzie oglądałam wybory Miss Polski.
Dzisiaj L. cały dzień strzela, a ja powoli zaczynam normalnie funkcjonować. Rano kościół, małe zakupy i teraz już po obiedzie mogę trochę posprzątać w mieszkaniu.


 Hektolitry wody wypite, zawsze w lecie dodaję odrobinę cytryny i kostki lodu, ale naszła mnie wczoraj chęć na lemoniadę. Tak, lemoniadę znaną z amerykańskich filmów, gdzie banda dzieciaków sprzedaje szklankę za te 10 czy 25 centów.
Jestem dużą fanką kwaśnych i lekko gorzkich owoców, cytrusy są na pierwszym miejscu :) L. był trochę niepocieszony, bo do dużego dzbanka nie dodałam ani odrobiny słodyczy, bo to moja kwaśna lemoniada, ale w  tradycyjnej trochę cukru powinno się znaleźć. Jak byłam mała to mama robiła ją w szklance z wody, z dodatkiem niewielkiej ilości soku z cytryny i łyżeczki miodu.


Lemoniada tradycyjna
Składniki:
-1,5 litra wody (może być zagotowana z czajnika, mineralna, gazowana - Wasza ulubiona, moja to Nałęczowianka lekko gazowana)
-sok z 2 cytryn
-sok z 1 limonki
-cukier albo miód
-mięta i kostki lodu

Przepis banalnie prosty - łączymy wszystko i chłodzimy w lodówce. Uważamy tylko przy słodzeniu, ilość cukru lub miodu powinna zależeć od naszych upodobań. Do środka możemy wrzucić plasterek cytryny albo limonki, uważać trzeba, żeby nie stały za długo, bo zrobi się nieco gorzkie w smaku.


Pamiętam jak kiedyś wybrałyśmy się z koleżanką na obiad do restauracji wegetariańskiej. I zamówiłam sobie lemoniadę, myśląc, że dostanę standardowo - wodę z sokiem z cytryny. Ku mojemu zdziwieniu i koleżanki również, przyniosłam do stołu szklankę z napojem barwy lekko pomarańczowej i pływającymi brązowymi "cicikami" w środku. W naszej restauracji podawali lemoniadę pomarańczową z imbirem. 

Składniki:
-1,5 l wody
-sok z małej pomarańczy
-sok z połówki cytryny albo z limonki
-łyżeczka startego imbiru
-miód lub cukier trzcinowy do smaku
-kostki lodu, plasterek cytryny, suszony imbir do ozdoby

Może będziecie zaskoczeni, ale wszystko łączymy razem i chłodzimy ;) Lemoniada albo raczej napój imbirowy ma wspaniały aromat, świetnie gasi pragnienie i jest oryginalny. Zdjęć nie mam, bo ostatnio robiłam ją rok temu.


Rodzice wyjechali na weekend w góry, a moja mama poczuła się i zostawiła obiad dla naszej czwórki ( L. + ja oraz Młoda ze swoim) na dwa dni. Nie byłabym sobą, gdybym nie postanowiła czegoś zrobić. Ciasto czekoladowe było pycha, ale na upały lepsze są zimne i lekkie desery. Aż tu nagle weszłam na blog Bombelki i olśniło mnie, na co ja mam taką straszną ochotę. Galaretki!
Pamiętam jak w przedszkolu ( w zasadzie to w zerówce, bo moja kariera przedszkolaka trwała 2 lata, a w starszakach po obiedzie wracałam do domu) na deser dostawaliśmy galaretkę. Pokrojoną w kostkę, trój smakową z odrobiną bitej śmietany. Misterna praca pań z przedszkolnej kuchni, żeby to ładnie wyglądało, szła na marne, bo dzieciom wszystko jedno jak jedzenie wygląda. Najlepiej jak można z niego zrobić mieszankę albo papkę. Tak też, nasza zabawa "start-stop" polegała na tym, że mieszaliśmy kilkakrotnie bardzo szybko nasze porcje tworząc "poszatkowany" galaretkowy mix z delikatnym posmakiem bitej śmietany.


Deser, jeden z najprostszych, na upalny dzień - galaretka z bitą śmietaną.
Składniki na 4-6 porcji:
-4 opakowania galaretki, wybrałam 3 kolory, niestety nie było żółtej, więc jest pomarańczowa, jedno opakowani zostanie zużyte do "pianki"
-spora miska albo kilka małych miseczek
-1,5 szklanki kremówki do pianki + 0,5 szklanki do dekoracji (razem mamy 0,5l)




Robimy jedną galaretkę zgodnie z instrukcją na opakowaniu (czasem wolę dać trochę mniej wody), nalewamy i zostawiamy do stężenia. Potem następną i następną :) Tym razem postanowiłam zrobić takie krzywe te piętra, a do tego przydaje się podstawić talerz pod jedną stronę miski.

Pianka - ubijamy bitą śmietanę, dolewamy przestygniętą galaretkę (ale musi być jeszcze płynna!) rozpuszczoną w 1 szklance wody i mieszamy. Wlewamy na górę i zostawiamy do stężenia.
Możecie wrzucić do galaretek owoce, herbatniki czy czekoladę ;) Na koniec ubijamy śmietanę i podajemy.




***
A dzisiaj są 3 miesiące. 3 miesiące temu był cmentarz, był wielki tłum, ponad setka ludzi. I na ten jeden dzień, jedyny, przyszły straszne ulewy. Jakby nawet niebo płakało. Miesiąc temu, miesiąc bez jednego dnia, powinna była skończyć 67 lat. A ja jeszcze nie mam siły, żeby iść sama. Tylko myślę, i myślę o białych różach. Róża.

piątek, 26 sierpnia 2011

eustoma, czekoladowe ciasto i deszczowe rozmowy nocą

Ostrzeżenie! 
Wpis zawiera silnie uzależniające pyszności. Przed przeczytaniem, a tym bardziej przed upieczeniem skontaktować się z lekarzem lub farmaceutą! 


Nie mogę się oprzeć, żeby napisać o tym cieście. Chociaż w kolejce mam kilka innych wpisów, dzisiaj będzie słodkie i bardzo czekoladowe przedpołudnie. Tak też, zróbcie sobie filiżankę kawy albo herbaty i zapraszam do lektury!

O moim uzależnieniu już wspominałam, dlatego też rzucam się na wszystkie wypieki, które mają coś związanego z kakao albo z czekoladą. Przez liczne murzynki, serniki w cieście czekoladowym, gruszki w cieście czekoladowym od Nigelli (o których też kiedyś muszę napisać) dotarłam do pewnego ciasta. Ciasto idealne, doskonałe, perfekcyjne. Tak czekoladowe, że wręcz nie do pobicia (chyba, że przez samą czekoladę). Rozkosz dla wszystkich czekolado-holików. 



Składniki na formę okrągłą 20-22 cm:
-2 tabliczki gorzkiej czekolady
-pół tabliczki albo cała mlecznej
-6 jajek
-12,5 dag masła
-w oryginalnym przepisie mamy 250g cukru, czyli ponad szklankę, dla mnie to zdecydowanie za dużo, więc daję pół szklanki
-60 g mąki, czyli niecała 1/3 szklanki (mąka ma być tutaj tylko spoiwem, więc jest jej malutko)

Masło roztapiamy z czekoladą i odstawiamy do wystygnięcia. Jajka rozdzielamy na żółtka i białka. Żółtka ucieramy z cukrem na jasny, dość puszysty krem. Dodajemy je powoli do garnka z roztopioną czekoladą. Następnie wsypujemy mąkę i wszystko razem łączymy. Białka ubijamy na pianę z odrobiną soli, wlewamy do masy czekoladowej i delikatnie mieszamy. Ciasto pieczemy 45 minut w 165 stopniach, ale ja zazwyczaj skracam czas o 5-7 minut, żeby było bardziej mokre. Tym razem jednak trzymałam ciasto przez 45 minut i jest dość suche, co widać na zdjęciu.



Przed podaniem robimy jeszcze polewę - tabliczka gorzkiej czekolady i pół tabliczki mlecznej (albo odwrotne proporcje, ja wolę bardziej gorzką). 
Przepis, lekko zmodyfikowany, pochodzi z książki Czekolada. Rozkosz dla wszystkich zmysłów. 

Ciasto jest tak uzależniające, że nie zauważasz jak znika ;) a ja robię wyjątek i zachowuję się niczym Nigella nocą, ciasto potrafię jeść o 1 nad ranem, do śniadania i w ramach obiadu. Co więcej, nawet nie wzbudza to we mnie poczucia winy!



***
Ostatnio często wpadam do "mojej" kwiaciarni. Korzystałam z niej przez 6 lat -gimnazjum i liceum, kiedy była potrzeba zakupu kwiatów. Przez ostatni rok prawie tam nie zaglądałam, ale w zeszłym tygodniu zajrzałam i wyszłam z biało-różowymi goździkami. Wczoraj wybrałam białą i biało-fioletową eustomę (którą widać na zdjęciach). Mam tylko nadzieję, że nie jest im za duszno w moim mieszkaniu i postoją jeszcze kilka dni. A za niedługo początek jesieni, czyli kasztany i złoto-czerwony dywan na drodze do rodziców! 
Wiosnę i jesień uwielbiam za kolory, za to jak miasto zaczyna wspaniale wyglądać. A lato mnie już męczy swoimi temperaturami, jutro znów trzeba wybrać się nad wodę, bo to jedyna opcja wyjścia na dwór w ciągu dnia.

Wczoraj wieczorem wybraliśmy się z L. do klubu. Niestety wszędzie pustki, nie było opcji, żeby potańczyć. Zamiast tego postanowiliśmy sobie zrobić spacer nocą po mieście. Przeszliśmy kilkaset metrów od rynku i zaczął się ulewny deszcz. Skryliśmy się w drzwiach sklepu na rogu kamienicy i obserwowaliśmy jak Gliwice toną w deszczu. Jak mocne krople spadają z nieba, początkowo wolno i nielicznie, żeby przyśpieszyć i tworzyć niesamowity efekt rozpryskiwania się o jezdnię w światłach latarni. Spacer skończył się tym, że przebiegliśmy na drugą stronę skrzyżowania do autobusu, który ma "pętlę" tuż pod naszym blokiem ;)


Efekt podobny jak na tym zdjęciu, tylko nocą :)


Dopisek :)
Odwiedziłam dzisiaj podczas wieczornych zakupów Empik. I znalazłam dwie kulinarne książki, które muszę mieć. Jedna nosi dumny tytuł "Czekolada"a druga to książka Nigelli:


A w ciągu dnia był taki upał, że wybierając się na obiad wyszliśmy z bloku, stanęłam na klatce, poczułam, że nie mam czym oddychać i wróciliśmy na górę. Obiad na telefon ;) 

środa, 24 sierpnia 2011

francuski pocałunek

Twarz przy twarzy, zapach drugiej osoby, ciepło i to uczucie...motyle w brzuchu. Pewna nieśmiałość, trochę magii, wahanie - czy na pewno? Aż w końcu wargi się spotykają, początkowo subtelnie, czule, ale z łatwością może się to przerodzić w gorący i namiętny pocałunek. Pocałunek po francusku.
Nie wiem czy dla Was również, ale dla mnie pewne rzeczy związane z Francją są nacechowane romantyzmem, delikatnością i swego rodzaju czarem. Zaczynając od samego kraju, chociaż miałam okazję zwiedzić tylko południową część Francji, to byłam w kilku uroczych, górskich miasteczkach. Przez muzykę, filmy i sztukę. Aż do jedzenia!

Kuchnia francuska jest uznawana za jedną z najlepszych na świecie, i szczerze mówiąc to trudno się z tym nie zgodzić. Wspaniałe pieczywo, pyszne sery, aromatyczne potrawy i do tego wino. Zależnie od rejonu podróży, który wybierzemy możemy poznać ciekawe smaki i pomysły na ich łączenie. Jest kilka potraw, wywodzących się z kuchni francuskiej, które naprawdę lubię.

O alzackiej "pizzy" albo raczej tarcie w wersji chlebowej już pisałam, tarte flambee. Dzisiaj przyszedł czas na Prowansję i na ratatouille. Zwane też po polsku ratatują czy ratatujem (w sprawie wyjaśnienia odmiany napisałam nawet do p. Kłosińskiej z trójki).

Składniki dla 3 osób: 
-bakłażan
-mała cukinia 
-czerwona papryka
-żółta papryka
-2 średnie pomidory
-cebula 
-koncentrat pomidorowy
-sól, pieprz
-ząbek czosnku
-opcjonalnie 40-50 dag mięsa mielonego z indyka


Musimy zacząć od przygotowania bakłażana, bo nie obieramy go ze skórki, a jest ona dość twarda. Myjemy bakłażan i kroimy na plastry. Rozkładamy na blacie albo na talerzu i obficie solimy. Zostawiamy na pół godziny, w tym czasie warto obrać cukinię. Po tym czasie plastry bakłażana należy umyć i pokroić, wrzucić do rozgrzanego woku (woka?). Cukinię kroimy w kostkę, podobnie robimy z paprykami i po chwili dorzucamy do bakłażana. Dolewamy niecałą szklankę wody i przykrywamy, żeby się dusiło. Cebulę kroimy i smażymy na oddzielnej patelni, po chwili dorzucamy do niej mięso mielone i podsmażamy. Po 20 minutach do głównego naczynia z warzywami dorzucamy sparzone i pokrojone pomidory. Kiedy bakłażan zrobi się szary i zmięknie dorzucamy mięso z cebulą i doprawiamy do smaku - sól, pieprz, czosnek i łyżeczka albo dwie koncentratu.


Mam też propozycję na francuskie śniadanie. U nas w Polsce śniadania są "akuratne". Ani za duże, ani za małe. Kanapki, kiełbaska albo jajecznica (chociaż są panie, które piją na śniadanie szklankę świeżo wyciśniętego soku...). W hotelach na Węgrzech albo na Krymie potrafią na śniadanie podać mielonego i marchewkę z groszkiem. O śniadaniach w stylu brytyjskim chyba każdy słyszał - jajka, bekon, parówki, fasola, pomidory i tosty, a dla nienajedzonych miska owsianki. Śniadania we Francji są bardzo lekkie i jedzone głównie na słodko. Miałam okazję obserwować ten proces we francuskich kawiarniach w Cannes ok 9-10 rano. Pan czy też pani z gazetą albo z laptopem, szklanka soku bądź kawy, a do tego croissant z miseczką dżemu albo kawałek bagietki. I świat przestawał istnieć.
Dlatego dodaję też przepis na croissanty, chociaż moje nie wyszły takie ładne brązowe, bo zapomniałam posmarować je drugi raz jajkiem ;)

Składniki na 8-12 croissantów, zależnie od wielkości:
-1,5 dag masła
-1/3 szklanki wody
-5 g drożdży
-210 g (ok 1 i 1/4 szklanki) mąki typu 450 (mówiąc po ludzku - mąka tortowa)
-1 niepełna łyżeczka soli
-2 łyżki cukru drobnego kryształu
-1 łyżeczka pełnotłustego mleka w proszku
-125 g masła w temperaturze pokojowej 

-jajko 


Drożdże kruszymy do miseczki, dolewamy wodę w temperaturze pokojowej i dokładnie mieszamy. Do dużej miski przesiewamy mąkę, dodajemy sól, cukier, mleko w proszku, 1,5 dag miękkiego masło i drożdże z wodą. Ciasto zagniatamy aż będzie gładkie, jeśli wydaje się Wam za twarde to dodajemy jeszcze troszkę wody albo normalnego mleka. Miskę z ciastem przykrywamy i odstawiamy do wyrośnięcia na godzinę, max. 1,5h.
U mnie rosło dłużej, bo przez zbyt wysoką temperaturę w mieszkaniu (blisko 27 stopni) i wilgotność, ciasto nie chciało ruszyć. Dopiero jak wstawiłam je na 5 minut do lodówki i wyjęłam to zaczęło rosnąć.
Ciasto uderzyć pięścią, żeby ulotnił się dwutlenek węgla, przykrytą miskę wstawić do lodówki na godzinę. Ponownie uderzyć pięścią i wstawić na 30 minut do zamrażalnika.


Nasze 12,5 dag masła należy ubić do białości. Wyjmujemy i rozwałkowujemy ciasto na prostokąt o wymiarach Ax3A, rogi powinniśmy wyrównać. Wyobrażamy sobie, że nasze ciasto jest podzielone na trzy części. Na środkowej części rozkładamy połowę masła, ale zostawiając odstęp od brzegów, żeby można je było skleić. Dobrze jest masło schłodzić, bo nie będzie chciało "uciekać" przy wałkowaniu. Najpierw jedną część z boku nakładamy na środkową, a potem następną. Sklejamy boki i rozwałkowujemy ciasto, znów na taki sam prostokąt. Składamy ciasto na trzy, ale tym razem bez masła! I takie złożone ciasto (najlepiej je w coś owinąć) wkładamy do lodówki na godzinę, a potem do zamrażalnika na pół godziny. Po tym czasie wałkowanie i składanie ciasta powtórzyć z drugą porcją masła i przechowywać tak samo - godzina w lodówce, pół w zamrażalniku.
Pewnie się zastanawiacie po co tyle tego składania i to jeszcze z tym masłem w środku. Otrzymamy delikatne, rozpadające się i maślane rogaliki.


Placek rozwałkować na grubość 5-6 mm i wyciąć trójkąty. Zwijamy od podstawy do wierzchołka, na początku luźniej, a potem ściślej, formujemy rogaliki i układamy na papierze do pieczenia.
Jajko rozmieszać z mlekiem i posmarować rogaliki, zostawić do wyrośnięcia na 1,5 godziny.
Rozgrzewać piekarnik do 220 stopni, posmarować rogaliki drugi raz (ja o tym zapomniałam) i włożyć blachę do piekarnika. Pieczemy 5 minut w tej temperaturze, a potem zmniejszamy do 190 i pieczemy kolejne 10.

Przepis pochodzi od Pierre Hermé, znalazłam w internecie i faktycznie jest świetny. Co prawda przez mój pośpiech i robienie niedokładnie nie wyszły aż takie ładne jak powinny, ale w smaku są pyszne :)

 ***
A film o tym samym tytule co wpis...


 Z Meg Ryan, i ten ukochany to straszny brzydal. Ale to komedia romantyczna z Meg Ryan. A one mają taki niesamowity klimat.  

***
Pojechaliśmy dziś z L. nad wodę, ale upał był i tak nieznośny. Musiałam siedzieć albo w wodzie albo w cieniu, bo w słońcu nie dało się wytrzymać. Jak wracaliśmy i przez chwilę nie było przewiewu w samochodzie to zrobiło mi się trochę słabo. Mam nadzieję, że za niedługo pojawi się nowy samochód z klimatyzacją.
Za niecałą godzinę mają przyjść znajomi na maraton filmowy. A ja zastanawiam się jak my tutaj wytrzymamy, bo w mieszkaniu jest 27 stopni i dopiero koło 20-21 zacznie się robić chłodniej.
KOCHAM ZIMĘ.

P.S. Zastanawiałam się kiedyś czy nie kupić sobie książki o kuchni włoskiej. No ale bądźmy szczerzy - przepisy na różne sosy do makaronów i kilka propozycji na grzanki? I dopiero przy pisaniu tej notki stwierdziłam, że przydałaby mi się książka o kuchni francuskiej! Myślę, że wybiorę się po nią przy najbliższej okazji :)

P.S. 2 Najlepszą pamiątką jaką przywiozłam z Francji była oliwa truflowa. Szkoda, że wtedy nie interesowałam się jej wykorzystaniem!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

czekoladoholiczka

Było trochę dietetycznie ostatnio, mam nadzieję, że także smacznie :) kalorii nie liczę i bardzo lubię jeść, staram się robić to z umiarem i zdrowo, jednak są potrawy i smaki, których sobie nie umiem odmówić. Jestem uzależniona od czekolady i wszelkich czekoladowych wypieków. Już od pewnego czasu byłam kuszona babeczkami, a kojarzą mi się z czasami gimnazjum, kiedy robiłam pierwsze kulinarne kroki i piekłam babeczki z proszku, który dalej można kupić w sklepie. Jak dopadł mnie mały szał "serduszkowych" zakupów to nie mogłam sobie odmówić zamówienia silikonowych foremek do muffinek w kształcie serc. Jestem strasznie niecierpliwa i nie mogę się doczekać użycia nowych zakupów, a pieczenie zawsze poprawi mi humor, więc mając nie najlepszy dzień postanowiłam upiec coś na rozweselenie. O zbawiennym wpływie czekolady chyba pisać nie muszę, tak też oczywistym wyborem stały się czekoladowe babeczki.


Każdy kto próbował piec babeczki, wie, że przepis jest banalnie prosty. Trochę mąki, trochę cukru, trochę masła bądź oleju, proszek do pieczenia, jajko, mleko i ulubiony dodatek (albo kilka).
Przy czekoladowych wypiekach używamy kakao - to naturalne, że robiąc murzynka sięgamy po gorzkie kakao. Jednak osobiście wolę do czekoladowych deserów użyć gorzkiej czekolady - rozpuścić pół tabliczki gorzkiej czekolady i zmieszać z ciastem. Dzięki temu mamy bardziej mokre i bardziej czekoladowe babeczki.



Składniki na ok. 15 babeczek: 
-1 i 3/4 szklanki mąki
-łyżka kakao
-1/3 szklanki białego cukru
-1/3 szklanki brązowego cukru
-szklanka mleka
-jajko
-3 - 4 łyżki oleju
-pół tabliczki gorzkiej czekolady 
-2 łyżeczki proszku do pieczenia
-pół łyżeczki sody
-groszki czekoladowe albo czekolada w kawałeczkach 


Mieszamy razem wszystkie suche składniki i razem wszystkie mokre. Roztapiamy pół tabliczki czekolady i wlewamy do mokrych (ja roztopiłam czekoladę w mleku). Następnie wszystko trzeba razem zmieszać na dość gładką i ciągliwą masę ;) Nastawiamy piekarnik na ok. 200 stopni. Na blasze rozkładamy foremki albo papilotki i nakładamy masę do 3/4 wysokości foremek.


Górę posypujemy groszkami albo kawałkami czekolady. Wsadzamy do piekarnika na ok. 20 minut, ale przed wyjęciem lepiej sprawdzić wykałaczką czy w środku jest "sucho". Ja lubię nalać sobie szklankę mleka i zjeść jeszcze ciepłe.



***
W końcu obejrzałam "Zaplątanych", jubileuszową, pięćdziesiątą produkcję Disneya. Historia o miłości księżniczki i złodziejaszka, a do tego zła i długowieczna wiedźma, która czerpie magiczną moc z włosów. Z włosów, których nie można obcinać, a które są tak mocne, że pozwalają wspinać się na wieżę.
Brzmi znajomo? Powinno, bo to historia o Roszpunce w cyfrowej w wersji (fantastycznie ogląda się wersje Blue-ray na telewizorze), z wesołymi piosenkami i trochę nierealnie wyglądającymi postaciami.



Mała księżniczka, której włosy przy odpowiednim zaklęciu mają moc niczym źródło młodości, jednak nie można ich ścinać. Pewna stara czarownica dobrze o tym wie i postanawia porwać księżniczkę i schować ją w wysokiej wierzy, której nikt nie znajdzie. Odkrywa ją miejscowy złodziej uciekający przed pogonią, zadufany w sobie i swojej urodzie kawaler. A dziewczyna, zamknięta całe życie, postanawia uciec z domu z okazji swoich 18tych urodzin.
Historia obfitująca w zabawne sytuacje i postacie. O marzeniach, o lojalności, o walce niewinności z zimnym wyrachowaniem, o miłości i o tym jak przydatna może okazać się patelnia. Jedyny minus to momentami nieudany dubbing głównej bohaterki, jednak nasza polska 'Brzydula' nie nadaje się na księżniczkę ;) Za to młody Stuhr i Stenka świetnie się spisali.
No i te włosy. Jak ja bym chciała mieć takie mocne włosy.


A scena z lampionami...najpiękniejsza <3
Chciałam zamieścić film z tej sceny z piękną piosenką, ale blogspot ma dzisiaj jakiś problem i nie wyszukuje mi dobrego filmu z youtube'a. Co więcej, wpisując adres strony otrzymuję coś...po rosyjsku!
Dla zaintersowanych, może jutro uda się tutaj coś umieścić :)

niedziela, 21 sierpnia 2011

na dzień dobry - dobry wieczór, lubimy jeść IV

Przyszły małe zmiany na blogu, zrobiło się trochę cukierkowo, ale na razie tak mi się podoba :) Weekend mija leniwie i słonecznie. Wczoraj miałam korki, czeka mnie jeszcze trochę w poniedziałek. A dzisiaj rodzinny dzień, sporo czasu spędzę u rodziców, bo L. pojechał na strzelankę.

Dzisiaj słów kilka o pewnych produktach spożywczych, które możemy jeść na śniadanie, obiad i kolację. Są podstawą dobrze zbilansowanej diety i dobrze wpływają na nasz metabolizm. Część czwarta (i na razie ostatnia) dietetycznego cyklu ;)
Słów kilka o jajkach!



Jajka dostarczają bardzo zdrowego i potrzebnego białka, które dobrze wpływa na naszą przemianę materii, ale także zjadając "białkowe" śniadanie (jajka + nabiał albo + ryba) dostarczamy sobie sporo energii i jesteśmy w stanie zaspokoić głód na kilka godzin. Niestety, trzeba uważać na cholesterol, który także zawierają, więc jeśli odżywiamy się zdrowo i ograniczamy tłuszcze to możemy jeść 4-5 jajek tygodniowo. Najzdrowiej - na miękko.

Myślę, że przepisu na jajecznicę czy omlet zamieszczać nie muszę :) Trzeba tylko pamiętać, że najzdrowsza jajecznica/omlet zawiera sporą ilość warzyw (pieczarki, paprykę, szczypiorek etc.) i ewentualnie dwa plasterki szynki (boczek odrzucamy już na początku), a także nie powinny być z więcej niż trzech jajek.

Pasta jajeczna 

Składniki:
-2 ugotowane na twardo jajka
-kilka łyżek jogurtu naturalnego
-ząbek czosnku
-szczypiorek
-rzodkiewka 
-pieprz, sól 

Jajka gotujemy, obieramy i kroimy w kosteczkę albo ugniatamy widelcem. Dodajemy 2-3 łyżki jogurtu albo białego, gładkiego sera. Kroimy szczypiorek i rzodkiewkę, dorzucamy do pasty, wyciskamy czosnek i doprawiamy do smaku. I gotowe do smarowania na kanapki!

Celowo napisałam, że pastę możemy użyć do smarowania kanapek. Bo będąc na diecie nie powinniśmy rezygnować całkowicie z pieczywa! Oczywiście, nie należy jeść codziennie 3 pszennych bułek albo pół chleba, ale pieczywo dostarcza wielu niezbędnych składników mineralnych, a także energetycznych i całkowicie eliminując pieczywo z naszej diety możemy spowolnić nasz metabolizm. Pieczywo musimy też rozsądnie wybierać - najlepiej chleb, żytni albo razowy. Nie musi być bardzo ciemny (jak pumpernikiel), ale bazujący na mące żytniej i zawierający ziarna. I jemy kromkę albo dwie dziennie.
Na "ciemne" pieczywo trzeba uważać, bo często np. pyszne, puchate bułeczki z ziarnami w kolorze kakao, są wypiekane z tej samej mąki co bułki jasne, tylko są barwione!  


 A to propozycja na śniadaniowe jajko sadzone :) Na razowej bułce kładziemy plaster sera albo szynki, potem plaster pomidora i na górę jajko sadzone. Przydają się foremki do smażenia, bo jajko nie rozleje się po całej patelni. I taka sztuczka do równomiernego smażenia, bo ostatnio się dowiedziałam, że sporo ludzi na to jeszcze nie wpadło - jajko przykrywamy pokrywką albo miseczką i wtedy nie trzeba go odwracać ;) 

Do śniadania albo kolacji warto zjeść także chudy biały ser, zrobiony z odrobiną jogurtu, plasterkiem szynki albo kawałkiem ryby, szczypiorkiem, rzodkiewką i czosnkiem albo na deser zmieszać z miodem. 


Tak przyrządzony serek uwielbiam, z moim uwielbieniem dla jajek jest trochę gorzej. Wszystko muszę sobie sama przygotować, bo z jajkami tak już jest, że bardzo łatwo osiągnąć zupełnie inny efekt. Lubię omlety, od roku jem także jajecznicę, a jajka na twardo raz w roku...


***
Z samego rana wpadłam na zdjęcia ze ślubu pani, która się nazywa Paulina Sykut i po pierwsze nie wiem kim ona jest, a po drugie zastanawiam się dlaczego wybrała taką suknię na ślub?


Wiem, że są gusta i guściki, ale chyba trochę za krótka ta kiecka do kościoła.

piątek, 19 sierpnia 2011

cukinia, brzoskwinie, borówki, czyli pomysły na działkowo-ogródkowe cuda

Chodzę na zumbę, ćwiczę w domu, czasem robimy wypad rowerowy. Wszystko kosztuje mnie dużo wysiłku i hektolitry wody, bo upał i duchota dookoła, ale za to energii mam coraz więcej :)
Grill ze znajomymi bardzo udany, i studenci wcale nie potrzebują alkoholu, żeby się dobrze bawić. Gra 'Trivial pursuit' dostarcza sporo rozrywki, i chociaż początkowo grać nie chciałam, bo nie jestem fanką gier planszowych, to na końcu udało mi się wygrać. Zdarzały się pytania, których poziom abstrakcji był niepojęty np. "Jak nazywa się kopalnia soli w Wieliczce?" - "Eee <po chwili zastanowienia, stwierdzeniu, że nie wiem i jedyne co mi przychodzi do głowy to...> wieliczka?" - "Dobrze, ja bym na to nie wpadł". 


Grillowaliśmy w całkiem przyjemnym ogrodzie, chociaż w centrum zabudowań. Ogród albo działka to miła alternatywa dla miejskiego szumu. Mój prywatny "ogród" zwiera 4 kwiatki doniczkowe, mały skalniak na balkonie, pelargonie (które cały czas mylę z petuniami) i 5 ciętych, białych goździków w wazonie na parapecie, jednak zawsze mogę wyskoczyć na działkę do dziadka albo do ogrodu przy domu drugich dziadków. Ostatnimi czasy moja rodzina na emeryturze angażuje się w hodowanie owoców i warzyw. Zawsze były maliny i porzeczki u dziadków, ale teraz są jeszcze borówki, jeżyny, brzoskwinie, śliwki itd. Dziadek zawsze znajdzie "kilka" ogórków, cukinię albo owoce dla mnie, a potem razem z mamą łapiemy się za głowy jak stać się mistrzem układanek w lodówkach czy zamrażalnikach, bo na nic nie ma już miejsca.
Dlatego też większość potraw, które obecnie gotuję muszą zawierać coś z naszych zapasów :)

Placki ziemniaczano-cukiniowe 


Składniki (nam wyszło placków na 4-5 osób):
-5-6 sporych ziemniaków, wagowo to było jakieś 70dag
-1 średnia cukinia albo pół dużej
-2 jajka
-średnia cebula
-1 szklanka mąki na początek
-sól, pieprz

Ziemniaki i cukinię obieramy, a potem ścieramy na tarce na papkę. Dobrze jest odlać część wody z tej masy, bo nie zrobiliśmy tego z L. i trzeba było dać więcej mąki, a masa i tak była bardzo płynna i wyszło nam placków okropnie dużo. Cebulę siekamy albo blendujemy i dorzucamy do masy. Następnie dodajemy jajka i szklankę mąki, wszystko mieszamy. Teraz trzeba ocenić czy mąki jeszcze dosypać czy już nie. Każdy kto chociaż raz w życiu placki robił nie będzie miał z tą oceną problemu ;) Jeśli masa jest gotowa to solimy i pieprzymy. A następnie smażymy na rozgrzanej patelni. 
Możemy podawać ze śmietaną i cukrem (wersja pomorska) albo ze szpinakiem albo z sosem czosnkowym. 
Cukinia nie zmienia dużo w smaku, ale nadaje objętości masie, co jest zdrowsze niż standardowe placki ziemniaczane :)
Ładne okrągłe wyszły mi dzięki tym metalowym obręczom, o których pisałam tutaj :)


A na deser proponuję... 
Ciasto z brzoskwiniami i borówkami


Składniki na formę o średnicy 26 cm:
-15 dag miękkiego masła
-pół szklanki mleka 
-2/3 szklanki cukru
-1,5 szklanki mąki
-4 jajka
-1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
-szczypta soli
-4 brzoskwinie i miseczka borówek (albo jakiekolwiek inne owoce chcecie)

Przepis jest prosty, szybki i pyszny.  Jedyny minus, że należy piec ciasto w nocy, bo inaczej piekarnik podnosi i tak wysoką temperaturę w mieszkaniu ;)
Możemy wszystko wrzucić (oprócz owoców) do miski i zmiksować, ale ja wolę trochę dłuższy sposób. Wrzucam do garnka masło, dolewam mleko i dosypuję cukier, garnek stawiam na małym gazie i mieszam. Kiedy uzyskamy jednolitą masę wyłączamy gaz. Dosypujemy mąkę i proszek do pieczenia, wszystko mieszamy, następnie dodajemy żółtka i mieszamy dalej. Białka trzeba ubić z szczyptą soli i delikatnie wmieszać do ciasta, potem wylewamy wszystko na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i na górę wrzucamy owoce. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 190-200 stopni i pieczemy przez ok 40 minut (do suchego patyczka i złocistego koloru).


Jeśli chcemy możemy ciasto przed przelaniem do formy podzielić na dwie części i do jednej dosypać 2-3 łyżki gorzkiego kakao :) A na koniec posypujemy ciasto cukrem pudrem. 




 Mamy antenę i L. zrobił czary-mary i jest kilkanaście kanałów w cyfrowej jakości. Jest też nowa półka w łazience i haczyk :)
Trochę wakacyjnej pracy dostałam, kilka godzin korków z matmy.
Widzę właśnie, że niebo się chmurzy. Ochłodzenie idzie? 

wtorek, 16 sierpnia 2011

mały misz-masz, czyli lubimy jeść III

Jak tam nastroje po długim weekendzie? Mój bardzo dobrze, miałam trochę przerwy od gotowania. W niedzielę grillowaliśmy u dziadków w ogrodzie, a my zrobiliśmy sobie z L. przejażdżkę przez całe miasto na rowerach na obiad (i z powrotem). Po drodze odwiedzając niedawno wyremontowany skwer przy radiostacji.


Czasem się śmieję, że gdybym zakryła część widoku z mojego balkonu, zostawiając tylko widok na dachy kamienic i radiostację, to byłoby prawie jak w Paryżu :p
Wczoraj odwiedziliśmy rodzinnie znajomych w Tychach, również grillując. W przyszłym tygodniu I. ma przyjechać w re-odwiedziny i planujemy rolki oraz wybrać się na imprezę i potańczyć (z czego L. też się pewnie ucieszy, bo ostatnio nie mam motywacji, żeby wychodzić wieczorami do klubów).

Kiedyś koleżanka pytała się co najlepiej przygotować na grilla do jedzenia. Każdy wymieni kiełbasę, karkówkę czy cukinię, bo te smaki kojarzą się z takim wakacyjnym obiadem. Oczywiście jeszcze zimne piwo albo colę dla niepijących. Jednak ja dodam coś dietetycznego - sałatki!
Sałatki są bardzo kreatywnym daniem, bo tak naprawdę można wrzucić wszystko co się tylko chce. Trzeba jednak pamiętać, że nie każda sałatka jest dietetyczna np. sałatki z McDonald's z kurczakiem są porównywalnie kaloryczne co ich kanapki. Wynika to z tego, że do małokalorycznej porcji warzyw dorzucają kurczaka i sosy. Robiąc sałatkę trzeba właściwie wybierać składniki ;)
Warzywa łączymy jak tylko chcemy - są zdrowe, większość jest dopuszczana do spożycia przez różne diety. Ale trzeba zacząć uważać przy dodawaniu serów, mięsa albo tworzeniu sosów.

Sałatka z kuskus i tuńczykiem 


Potrzebujemy: 
-pół szklanki kaszy kuskus
-puszkę tuńczyka (w tym miejscu możecie dodać kilka plasterków szynki albo łososia)
-jajko (tak robi moja mama, ja go nie dodaję, ale o tym dlaczego - w kolejnym wpisie)
-pomidor
-papryka
-ogórek albo dwa małe
-dwa ogórki kiszone 
-kukurydza 
-kilka rzodkiewek
-trochę startego sera
-sos (o nim za chwilę)

Jak to z sałatkami bywa wszystko myjemy, kroimy i mieszamy :) Na górę można dodać trochę szczypiorku albo sera. Dobrą zasadą przy dodawaniu sera jest starcie go, a nie krojenie. Przy tarciu dodamy go znacznie mniej, a wciąż będzie w naszej potrawie.



Sałatka brokułowa

Składniki:
-brokuł
-jajko
-pomidor
-ogórek 
-papryka 
-ser feta
-sos

Tutaj zdjęć nie mam, już dawno nie robiłam tej sałatki. Ale zapewniam Was, że jest pyszna, i zdrowa!

W obu przepisach zamieściłam magiczne słowo "sos". To teraz słów kilka o nim. Przy diecie powinniśmy odrzucić sosy na bazie oliwy albo majonezu. Tym bardziej jeśli majonez jest w wersji light! Niestety, większość produktów light to zwykły chwyt marketingowy, który nie służy naszemu zdrowiu. Skoro mamy produkt, który smakuje prawie tak samo, a nie zawiera jakiegoś składnika albo minimalną ilość to znaczy, że został zastąpiony czymś innym, często chemią np. cukier słodzikiem. Dlatego też należy wybierać normalną wersję produktów, nawet jeśli chcemy mieć sos majonezowy.
Mój sos robię od bardzo dawna. Początkowo jako sos do chipsów na imprezę urodzinową w podstawówce (równie dobrze smakuje np. z marchewką, kalarepą, cykorią czy selerem naciowym albo żółtym serem pokrojonymi w paski - to taka zdrowsza alternatywa przekąsek na imprezę). Idealnie sprawdza się do sałatek, placków, a także pizzy.

Sos czosnkowy a la tzatziki


Składniki:
-jogurt naturalny
-ogórek zielony (pół dużego albo jeden malutki)
-dwa ząbki czosnku 
-sól, pieprz

Do jogurtu dodajemy wyciśnięty albo posiekany czosnek. Następnie trzemy na tarce ogórka, nie możemy dodać za dużo, bo będzie za gorzki. Doprawiamy solą i pieprzem, wkładamy do lodówki na godzinę czy dwie przed podaniem, żeby działa się magia tzn. przegryzło się ;)


W środę znów szykuje się grill, tym razem z moimi znajomymi z roku. Do upieczonego mięsa zrobię sałatkę, pewnie z tego wpisu :) I zamiast piwa albo coli w gorący dzień do obiadu polecam lekko gazowaną wodę (teraz pełno takich w sklepie), z lodem i cytryną. 

***
W nocy, po upalnym dniu, nawiedziła nas burza, dzisiaj jest trochę chłodniej. Ale pogoda ma się poprawiać i może uda nam się z L. wyskoczyć gdzieś nad wodę. Dzisiaj znów zumba :)
Normalnie o tej porze przygotowywałabym się do szkoły, a teraz myślę co robić przez najbliższe 1,5 miesiąca oprócz załatwieniu kilku wpisów do indeksów. 
A w przyszłe wakacje chętnie wzięłabym namiot, zapakowała się do samochodu i pojechała gdzieś przed siebie. Może zobaczyć Włochy? Albo posiedzieć trochę w Czarnogórze nad zatoką Kotorską?


Takie małe wspomnienie z zeszłego roku z wycieczki po Bałkanach. Ciekawostka, w Albanii i Serbii w McDonaldzie sprzedają piwo ;)

czwartek, 11 sierpnia 2011

co na obiad? - lubimy jeść II

Dzisiaj kolejna dawka "lżejszych posiłków" ;) tym razem coś bardziej konkretnego, bo pomysły na obiad. O obiedzie nikt nie powinien zapominać, po mimo często szalonego planu dnia. Plan posiłków powinie być tak ułożony, żeby zjadać coś, co 3-4 godziny. Powinniśmy zjeść trzy posiłki główne, przeplatane dwiema przekąskami (czyli drugim śniadaniem i podwieczorkiem). Obiad powinien być umieszczony w środku dnia, jako drugi (po śniadaniu) najważniejszy posiłek i przy okazji najbardziej kaloryczny. Jeżeli ktoś liczy kalorie, to dodaję, że śniadanie powinno zawierać 25% dziennego zapotrzebowania, obiad 30%, kolacja 15-20%, a na przekąski mamy do podziału 25-30%. I zapewniam Was, że przy dobrej, zróżnicowanej diecie, gdzie człowieka je, ale się nie przejada i pilnuje, żeby grzeszyć jak najmniej nie trzeba tych kalorii liczyć ;) Wystarczy tylko wprowadzić trochę rozsądku do kuchni.

 Czym kierować się przy przyrządzaniu obiadu? Smakiem, zdrowiem i rozsądkiem. Skoro trzeba zaspokoić 30% dziennego zapotrzebowania na kalorie, musi być to coś pożywnego, ale jednocześnie lekkiego, żeby człowiek nie opadł na fotel i miał siłę się ruszać. Dodatkowo obiad powinien zawierać porcję warzyw (czy to świeżych czy ugotowanych - najzdrowiej na parze) i drugi składnik, czyli albo białko i trochę tłuszczy albo węglowodany. Myślę, że dużo osób zna sytuację, kiedy nie dojada się surówki albo mięso, bo np. zjadło się najpierw wszystkie frytki czy kluseczki. Dlatego też, kiedy robimy sobie mięso trzeba starać się unikać tzw. "zapychaczy" albo wybierać te najlepsze (kasze, brązowy ryż itd.). I warto zaopatrzyć się w patelnię grillową albo grill elektryczny, żeby wyeliminować smażenie na tłuszczu z naszej kuchni :)


 Zaczynamy od sposobu na warzywa, trochę z Węgier, trochę z Prowansji, a wychodzi nam pyszne, polskie LECZO

Leczo (węg. lecsó) potrawa węgierska, rodzaj ragoût warzywnego z pomidorów i świeżej papryki duszonych na smalcu z dodatkiem wędzonej słoniny i z podsmażoną na złocisty kolor cebulą, doprawionych papryką w proszku. 

Ratatouille (czasem używana spolszczona nazwa ratatuj) – jarska potrawa prowansalska . Danie to opiera się na składnikach warzywnych, przede wszystkim na bakłażanach, cukinii, papryce, cebuli i pomidorach. 
  

 Potrawa, która kojarzy mi się z wakacjami. Zawsze jak wracałam z obozu to czekały na mnie pierogi z jagodami i leczo. Podkradłam przepis od moich rodziców i robię takie samo, i chociaż rzadko kiedy dojadam obiad do końca, to lecza biorę dokładkę :)

Składniki na 4 porcje:
-dość duża cukinia
-5-6 średniej wielkości pomidorów
-45-50 dag białej papryki (jest trochę żółtawa, ale cieńsza niż papryka na kanapki i można ją w sklepach znaleźć tylko w lecie)
-duża cebula
-2-3 czerwone papryki (można dodać po jednej każdego koloru)
-ząbek czosnku
-sól, pieprz
-koncentrat pomidorowy
-pierś z kurczaka w wersji dietetycznej (dodaję 3 Frankfurterki w normalnej)

Myjemy kurczaka, kroimy w kostkę i wrzucamy na patelnię grillową bez tłuszczu albo na zwykłą z niewielkim dodatkiem oliwy (przydaje się pędzel do nałożenia cienkiej warstwy tłuszczu, a ostatnio dowiedziałam się o istnieniu spray'u z tłuszczem). Szatkujemy cebulę i dorzucamy do mięsa po kilku minutach. Obieramy cukinię, wycinamy pestki i kroimy w kostkę, wrzucamy do dużego garnka z niewielkim dodatkiem oliwy. Myjemy i kroimy paprykę i dorzucamy do cukinii, dolewamy pół szklanki wody i przykrywamy pokrywką.


 Pomidory trzeba sparzyć i obrać ze skórki, pokroić i dorzucić do lecza. Podsmażonego kurczaka z cebulą również wrzucamy do garnka. Mieszamy, przykrywamy i zostawiamy na 30-40 minut do duszenia się. Cukinia powinna być miękka, jeśli taka jest to w zasadzie jest już prawie gotowe. Teraz trzeba dodać 2-3 łyżeczki koncentratu, ale najlepiej dodać jedną, a następnie połówki i sprawdzać po każdej łyżeczce czy nie stało się zbyt kwaśne. Na koniec solimy, pieprzymy do smaku i dorzucamy wyciśnięty/poszatkowany ząbek czosnku :)

Pierś z kurczaka z warzywami
Najlepsze dla nas mięso to drób i ryby, dlatego też starajmy się jeść go najwięcej. Mięso mielone staram się kupować z indyka, bo jest o wiele chudsze, delikatniejsze, a równie smaczne :)
Zamiast robić smażone kotlety z kurczaka, lepiej znaleźć ciekawą marynatę do mięsa i usmażyć na grillu. Osobiście pierś z kurczaka tylko solę, pieprzę i dodaję trochę czerwonej papryki, ale koleżanka podsunęła mi ciekawy przepis na marynatę, który leciutko zmodyfikowałam:

-sok z limonki i połówki cytryny
-łyżeczka oliwy
-sól, pieprz i ulubione zioła (najlepiej świeże, ale łatwiej kupić suszone)
-rozgnieciony ząbek czosnku

Mieszamy w woreczku, wrzucamy pokrojoną pierś z kurczaka i zostawiamy na noc w lodówce. Na obiad tylko pieczemy i gotujemy warzywa na parze:




Rybka z grzankami
 Kolejna propozycja na smaczny i pożywny obiad to ryba :) Tutaj to możecie wybierać co chcecie, bo większość ryb jest zdrowych. I nie mówię o paluszkach czy kotlecikach rybnych :pp ale o świeżej rybie. Ryby z puszek też można jeść, jednak nie za często, bo puszki nie są dla nas zdrowe. Podobnie z wędzonymi, które bardzo lubię, ale z powodu metody przygotowania nie są najlepszym wyborem.

Mój sposób na rybę jest bardzo prosty. Smarujemy folię aluminiową oliwą, kładziemy na niej rybkę. Do łososia najlepiej dodać jeszcze masło, sól i przypraw. Przygotowując pstrąga do środka dodajemy trochę masła, soli, soku z cytryny oraz czosnku albo cytrynę i koperek. Najciekawszy efekt można uzyskać robiąc pstrąga "po góralsku". Po raz pierwszy jadłam tak przyrządzoną rybę w knajpce między Szczyrkiem a Wisła, "Na zielonym". Pstrąg jest pieczony z musztardą! Rewelacyjne połączenie smaków - delikatna ryba i mocna musztarda, do tego trochę soku z cytryny. Doprawioną rybę zawijamy w foli i wkładamy do piekarnika na ok 20 minut i na 220 stopni.

Do tego ulubioną sałatkę, i...


 grzanki z mozzarellą i pomidorami :) najbardziej dietetyczne wyjdą na chrupkim chlebie, ale ja bardzo lubię robić grzanki z ciemnego (3-5 min w piekarniku).
Na pewno nie jemy po angielsku, czyli "fish & chips" :)

***
Pogoda jest średnia, chociaż dzisiaj pojawiło się słoneczko na chwilę. Mój humor dopisuje, bo zumba naładowała mnie energią :) dzisiaj znowu idę i mam nadzieję, że już będą lustra po remoncie, bo we wtorek to się trzeba było ładnie uśmiechać do prowadzącej ;) Młoda też poszła i się spodobało.
Byłam z wizytą u dziadków, dostałam kolejne pudełko po lodach pełne borówek. Zamrażalnik jest pełny owoców, niedługo będę musiała zanosić do mamy.
Przyszły moje klawiatury zamówione, wczoraj wydłubałam wszystkie klawisze.


Sześć klawiatur po rozłożeniu na części :pp teraz będę się bawić w wyłamywanie zatrzasków ze środka, bo są za długie. I tak klawisze są różnych wysokości, więc zobaczymy co mi z tego wyjdzie. Potem silikon, zrobienie wzoru z materiału i klejenie. Trzymajcie kciuki, żeby jakoś to wyglądało na koniec.