Przepis znalazłam na White Plate, przeczytałam wpis z dokładnością i postanowiłam zastosować się do wszystkich reguł ostrożności, o których przy pieczeniu biszkoptu powinniśmy pamiętać - pokojowa temperatura składników, przesianie mąki, białka ubite na sztywną pianę. I jednak ciasto przyniosło mi problem, bo cóż, biszkopt to ja robiłam zawsze od drugiej strony niż ten w przepisie ;)
Składniki na blachę 26cm:
-7 dużych jajek
-110 ml oleju roślinnego
-sok z cytryny
-210 g mąki pszennej, przesianej przez sitko
-210g cukru
-1 i 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
Piekarnik nagrzewamy do 175 stopni, spód blachy smarujemy tłuszczem (nie smarujemy boków!). Żółtka połączyć z olejem i sokiem z cytryny, dobrze ubić. Mąkę przesiać razem z proszkiem do pieczenia, wymieszać uważając, żeby nie było grudek...
Upsss. Jakimś cudem zrobiła mi się jedna, wielka gruda. W zasadzie to ciasto mogłam rozwałkować. I się zezłościłam - wykonuję przepis bardzo dokładnie, chyba ostatnio tak dokładnie zajmowałam się moim pierwszym ciastem drożdżowym (które pięknie mi wyrosło i okazało się być prostym ciastem we współpracy), a tu takie coś...Jednak postanowiłam się nie poddawać. Zabrałam się za ubicie bezy - białka ubijamy na wolnych obrotach miksera na sztywno, dosypujemy cukier i ubijamy kilka minut na szybkich obrotach aż nasza masa będzie piękna i lśniąca.
Idziemy dalej - przepis mówi "używając łopatki, delikatnie wmieszać bezę do masy.". Myślę sobie - zabawne, nawet bardzo kurwa śmieszne. Jednak nie mając nic do stracenia, walałam białka do ciasta i zmiksowałam. Nie da się po dobroci, to trzeba siłą, łamiąc przy tym wszystkie reguły postępowania z ubitymi białkami.
Po zmiksowaniu - masa nie wydaje się być taka zła. Co prawda jest trochę drobnych grudek, ale zobaczymy co (czy mi) się upiecze. Przekładamy do formy i pieczemy ok 40 minut. W efekcie...
***
Najgorszy dzień tego tygodnia już za mną, teraz długi weekend! Jednak wielkimi krokami zbliża się SESJA, więc trzeba zrobić kilka rzeczy zanim przyjdzie. W niedzielę urodzinowy obiad z rodziną L., a potem podwieczorek u moich rodziców, więc w sobotę powstanie tort.
I zakupiłam sobie podręczny kalendarzyk, przeplatany zdjęciami Nowego Jorku i stał się moim zapiśnikiem kucharskim, dzięki temu mogę sobie zaplanować co i kiedy ugotuję, zebrać pomysły i nie mam stosu karteczek na całym biurku ;)
też tak mam, że czasami nie robię według tzw. ścisłych wskazówek. Czasem wyjdzie, czasem nie :) A biszkoptu nie lubię :( znów, coś czego nie lubię. Jak można nie lubić biszkoptu?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że styczeń i czerwiec nie robią już na mnie większego wrażenia :) Wcześniej był horror sesji :p Jak to mawiał mój kolega
OdpowiedzUsuńSpokojna Egzystencja Stała sie J.... Apokalipsą :)
Alleeeee... dasz radę!
I nie o tym miałam.
Kocham Nowy York. I taki kalendarz musi być fajny :-)
Dziewczyna bez matury, u mnie jednak zazwyczaj wychodzi :) Ja przez długi czas nie lubiłam karpatek, kremówek i innych tego rodzaju ciastek. A teraz bardzo lubię. Mój kuzyn nie lubi makaronu. Ludzie mają różne smaki ;)
OdpowiedzUsuńJagoda, szczerze mówiąc to w tej sesji niektóre kolokwia przed nią zapowiadają się gorzej niż egzaminy w trakcie. Jestem optymistką, ostatnio szczęście mi sprzyjało, mam nadzieję, że i tym razem mi się uda :)
Nigdy w NY nie byłam, ale uwielbiam filmy i seriale dziejące się w tym mieście, dlatego wybór padł na ten kalendarzyk :)
Zazdroszczę tej swobody w kuchni.
OdpowiedzUsuńJa zawsze robię ściśle według przepisu i bardzo często mi nie wychodzi =)
Ja też jak gotuję mam wokół... nieład ;). Delikatnie mówiąc. Ale zawsze wszystko ładnie posprzątam, a nie jak co niektórzy - zostawiają cały syf, bo przecież oni UGOTOWALI ;). Oj znam takich ;).
OdpowiedzUsuńA biszkopt piękny Ci wyszedł. Zjadłabym sobie. A ciekawe jest to, że mi biszkopt wychodzi zawsze (przynajmniej dotychczas), czego nie mogę powiedzieć o wszystkich wypiekach ;).
Udanego weekendu!
Free Spirit, i to się nazywa magią ;) Widać jest trochę prawdy w twierdzeniu o kulinarnych zdolnościach czy predyspozycjach.
OdpowiedzUsuńAlucha, ze sprzątaniem to różnie bywa, bo u nas to L. zmywa, a ja najwyżej ogarnę resztę kuchni jak on skończy.
Biszkopt mi również zawsze wychodzi, ale robię go z innego przepisu i trochę w drugą stronę niż ten - najpierw białka, potem żółtka dodaję, na koniec mąkę (i bez proszku czy sody!). I zastanawiam się co by mi wyszło, gdybym i ten tak potraktowała ;)
Mi byłoby bardzo ciężko żyć bez kalendarza:P zazdroszcze umiejetnosci 'kucharskich'...:P
OdpowiedzUsuńJa też mam artystyczny nieład w kuchni jak coś robię. Moja mama łapie się za głowę i woli nie wchodzić wtedy (ona nigdy nie ma nic porozwalane na blacie :D)
OdpowiedzUsuńKasiu, Ty "słów" używasz! Ja zresztą też :-)
OdpowiedzUsuńA to brzydsze powiedzenie bardzo często sprawdzało się podczas moich studiów, na moją niekorzyść niestety, podczas których nawet by byle zdać, trzeba było się napracować.
Fifolek, ja na co dzień świetnie sobie bez niego daję radę, ale tym razem stwierdziłam, że fajnie będzie zapisywać moje kulinarne poczynania ;)
OdpowiedzUsuńOptymistyczna, być może kiedyś też dojdę do wprawy i w miarę uporządkowanego gotowania, ale na razie jest jak jest. Ważne, że smakuje :)
Jak jest sesja to ja zwykle gotowanie ograniczam do minimum. Znaczy teraz nie bo w domu siedzę, ale jak byłem na emigracji to czas przygotowania posiłku nie mógł przekraczać pól godziny. I był ściśle zaplanowany kiedy i o której godzinie :D
OdpowiedzUsuńAnnette, czasem mi się zdarzy. A tym razem jakoś mi same się w tekst wplotły ;)
OdpowiedzUsuńErjota, zależy ile się człowiek musi uczyć ;) U mnie jeden egzamin to kwestia kilku, może kilkunastu godzin (jak w przypadku ustnego). Dlatego zazwyczaj mam czas na gotowanie i pieczenie :)
A ja dziś faworków nasmażyłam:) Jakoś tak mi się zachciało:)
OdpowiedzUsuńja na szczęscie mam teraz tylko jeden egzamin, ufff ...
OdpowiedzUsuńja dziś upiekłam szarlotkę i zrobiłam sałatkę z selerem ;)
Aa! Poproszę taki kawał(ek)!!
OdpowiedzUsuńAleż mi narobiłaś smaka na biszkopt!
Kocia dama, z faworkami to poczekam do marca :)
OdpowiedzUsuńTomaszowa, ja mam dwa, ale u nas to kolokwia są gorsze niż niektóre egzaminy ;)
Mmmm, u mnie dzisiaj ciasto czekoladowo-bananowe :)
Sue, to teraz musisz upiec :)
OdpowiedzUsuńOch, jakbym teraz pochłonęła taki kawałek ( a może lepiej kawał) ciasta :-)))
OdpowiedzUsuńProste i smaczne :) W tym tygodniu upiekłam już 2 ciasta (jedno dla L. do pracy z okazji jego urodzin), a jeszcze jedno mnie czeka na weekend, więc aktualnie patrzeć nie mogę na słodkie wypieki :pp
OdpowiedzUsuńJA mam ostatio lenia na pieczenie moze przez te temperatury piekarnik wlanczac to jak wyrok na siebie popisac :)
OdpowiedzUsuńBuzka
Lesli, nie dziwię się, jak u Was taki ukrop. Mi w wakacje też ochota na pieczenie ustaje (ewentualnie wieczorem) i do tego same lekkie ciasta.
OdpowiedzUsuńWięc jednak zdecydowałaś się na kalendarzyk, super ! Możesz teraz prowadzić go na swój własny, wymyślony sposób :)
OdpowiedzUsuńMój długi weekend mija strasznie szybko, ale to nic. Przyszły tydzień będzie całkiem sympatyczny, gdyż będzie to ostatni tydzień przed feriami ;)
No argue., jednak się zdecydowałam :) Zobaczymy czy uda mi się uporządkować moje przepisy i pomysły. Mam też od dzisiaj tablicę korkową na ścianie w kuchni.
OdpowiedzUsuńA ja mam wrażenie, że dziś sobota, więc mija mi nie aż tak szybko.
Ach, farciara. Ja mam jeszcze 2 tygodnie zajęć i potem sesja! Ferie planowe od 13 lutego, ale liczę, że uda mi się trochę więcej wolnego uzyskać.
No tak, zgadzam się z zasadą, powtarzam ją, ale rozsądek bierze górę częściej, no i jest płacz i zgrzytanie zębami przed sesją :)
OdpowiedzUsuńCiasto wygląda smakowicie! :)
Co do kalendarzyków, to też uwielbiam mieć wszystko zanotowane :)
Ja również wybieram rozsądek ;) Jednak staram się bardzo nie przejmować.
OdpowiedzUsuńNa początku notuję i notuję, a potem mi się zapomina i przestaje chcieć. Może tym razem będzie inaczej.
Lubię wszystko co cytrynowe :). Piękny biszkopt :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń