Potem to już tylko spojrzenie w dół, rozpęd, uginam kolana i lecę. Czasem tuż przy ziemi, skacząc przez muldy, wymijam wszystkich, na dół dojeżdżam z palącym ciepłem w nogach, na granicy bólu. Hamuję i wzbijam tuman śniegu. Ale jak ja to uwielbiam! A moja czarna trasa w Szczyrku jak zawsze niezastąpiona, prawie wcale nieprzygotowana, dzięki czemu jeszcze bardziej wymagająca.
Popołudnie w ramionach L., skończyłam "Grę o tron" i zabrałam się za weekendowe ciasto, bo nie chciało mi się w piątek. Ostatnio postanowiłam zająć się za pewne tradycyjne, wszystkim znane smaki. Najpierw była karpatka dla L. na urodziny w pracy (nie udało mi się zdjęć pstryknąć, więc wpis poczeka na kolejny raz), a ostatnio naszło mnie na bardzo podobne ciasto - napoleonkę, zwaną także kremówką. I tutaj pojawił się pewien problem - jak to jest z tą nazwą? Poszukałam i znalazłam takie wyjaśnienie na Wikipedii:
Kremówka, napoleonka – ciastko na cieście francuskim przełożonym kremem waniliowym lub budyniowym, zazwyczaj posypane cukrem pudrem.
W niektórych częściach Polski (np. w Kaliskiem, w Warszawie) ciastko nosi nazwę napoleonka. We Wrocławiu znane są zarówno napoleonki (z kremem śmietanowym), jak i kremówki (z kremem waniliowo-budyniowym). Odwrotnie jest w Łodzi. Z kolei w Krakowie napoleonką nazywa się czasem ciastko z bladoróżowym kremem z białek, w innych częściach kraju zwane napoleonem.
Składniki (powtarzam za autorką) na ok 12 kremówek:
Ciasto francuskie:
-300g masła
-300g mąki pszennej
-1 jajko
-1/2 łyżki octu (6%)
-woda (ciepła ok. 100ml)
Oczywiście, ciasto francuskie możecie kupić w sklepie i je po prostu upiec, ale ja postanowiłam zrobić swoje własne i nie żałuję :)
Całe masło kroimy na niewielkie kawałki i zagniatamy na kulę ze 100g mąki pszennej. Trzeba to zrobić szybko, bo inaczej zacznie mięknąć i przyklejać się do blatu. Kładziemy na foli spożywczej, przykrywamy i formujemy kwadrat o boku ok. 13 cm. Wkładamy do lodówki. W tym czasie z pozostałych składników zagniatamy ciasto, nie dolewamy całej wody od razu, tylko po trochu. Ciasto ma być jak to na pierogi.
Rozwałkowujemy je na cienki okrąg (mój miał 35-40 cm średnicy), kładziemy na środku kwadrat z masła i mąki i zawijamy ciasto, dokładnie zlepiając brzegi.
Kładziemy na stronie ze złączeniami i rozwałkowujemy (starają się wałkować tylko w jedną stronę) na prostokąt o grubości ok. 0,5-1 cm i składamy na trzy części, jak list. Tzn. jeden koniec do środka, a potem na to drugi koniec. Delikatnie spłaszczamy wałkiem, zwijamy w folię spożywczą i wstawiamy do zamrażalnika na 15 minut. Czynność powtarzamy jeszcze trzykrotnie.
Następnie ciasto przecinamy na pół (w poprzek), jedną połowę chowamy do lodówki, a drugą rozwałkowujemy na cienki prostokąt. Musi być dość spory, bo ciasto kurczy się w czasie pieczenia. Pieczemy na papierze, w piekarniku rozgrzanym do 220 stopni przez 15 minut. To samo robimy z drugą połową.
Masa budyniowa:
-1 litr mleka
-50g masła
-130g cukru-1 litr mleka
-50g masła
-2 łyżeczki cukru waniliowego
-4-5 żółtek
-2 jajka
-130g mąki pszennej
-90g mąki ziemniaczanej
Zwiększyłam trochę ilość mąki w stosunku do przepisu ze strony autorki, a mojej masy wyszło mniej i wydaje się być bardziej płynna niż na zdjęciu autorki. Ale jest prawda w tym co ostatnio usłyszałam - masa budyniowa domowa jest lepsza od tej na kupnym budyniu.
3 szklanki (szklanka = 250ml) mleka gotujemy z masłem i cukrami. W tym czasie pozostałe mleko miksujemy z jajkami, żółtkami i mąkami. Dodajemy do gotującego się mleka i miksujemy, żeby nie powstały grudki. Czekamy aż masa zrobi się bardziej gęsta, ewentualnie można dodać jeszcze łyżkę mąki, jeśli byłaby za rzadka.
Upieczone blaty ciasta kroimy na prostokąty, bo później będzie się ciężko kroiło. Wykładamy formę folią aluminiową albo formujemy prostokąt z foli wielkości spodu do ciasta, żeby nam się masa nie wylewała z ciasta. Na spód układamy prostokąty z ciasta, nalewamy masę budyniową i na górę znów układamy ciasto. Wstawiamy do lodówki na min. 12 godzin. Po wyjęciu obsypujemy cukrem pudrem.
***
Dzisiaj popołudniu czeka mnie nauka na jutrzejsze kolokwium z metod statystycznych, a w chwili obecnej jeszcze totalnie nic nie umiem. Zobaczymy ile tym razem będę potrzebować czasu na nadrobienie semestru ;)
I przypominam o konkursie Blog Roku 2011! Startuję w kategorii Moje zainteresowania i pasje i proszę o smsy H00363 na nr 7122 (koszt 1,23zł - cały dochód idzie na cele charytatywne). Z góry wszystkim dziękuję :)
jak chcial tak zwal a ciastko przepyszne...
OdpowiedzUsuńNo właśnie :) Cytując Szekspira "Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą, pod inną nazwą równie by pachniało."
UsuńPyszności, chętnie bym się poczęstowała. Troszkę skomplikowane te robienie francuskiego, ale nie ma to jak domowy wypiek. Będę musiała zrobić ale z kupnego, bo leń jestem :) Ja mam w czwartek koło z metod statystycznych :)
OdpowiedzUsuńMoja mama tak popatrzyła i pyta się skąd Ty masz takie dobre ciasto francuskie? Jak jej powiedziałam, że sama zrobiłam to stwierdziła, że jestem wariatka i że jest pyszne.
UsuńStrasznie dziwny ten przedmiot, te wszystkie estymatory, rozkłady itd.
Nie lubię ciastka francuskiego :/ zostawia dziwny posmak na podniebieniu.
OdpowiedzUsuńPowodzenia na kolokwium.
To pewnie bardziej Ci podpasuje przepis na karpatkę, bo masa może być taka sama, tylko ciasto trochę inne.
UsuńNie dziękuję :)
Miałam tak samo jak Ty. I to też za czasów Shreka. Nie lubiłam kremówek (bo ich nie jadłam), a gdy spróbowałam, pomyślałam: "Masz rację, Ośle!". I teraz lubię kremówki.
OdpowiedzUsuńA z tymi napoleonkami to jest naprawdę dziwnie. Mama uważa za napoleonki tylko te różowe (których już autentycznie nie lubię, bo są ZA słodkie), a w całym kraju wszyscy się zastanawiają, o co do diabła chodzi? Cóż. Dla mnie to kremówka. A Napoleon nie żyje, więc dajmy mu spokój.
Jeden kraj, a w każdym rejonie jest inaczej z tymi ciastkami. Ostatnio miałam też rozkminę z ciastkiem zwanym "ambasador", ale o tym może też kiedyś napiszę ;)
Usuńmmm KREMÓWKI SĄ PYCHA! mniam.! popieram osła :)
OdpowiedzUsuńTakie mądrości z bajek można czasem wyciągnąć :)
UsuńPrezentuje się uroczo :). A własne ciasto francuskie pewnie znacznie lepsze co? ;) Nigdy nie robiłam, bo nie przepadam za nim.
OdpowiedzUsuńTeż masz może problem z komentarzami? Muszę odświeżać stronę minimum raz żeby pojawiło się okienko do wpisania :/. I tak na większości bloggerów od kilku dni.
Owocnej nauki! Ja zatachałam pracę do domu, więc łączę się z Tobą w obowiązkach ;)
Zdecydowanie :) Moja mama była pod wrażeniem, że wyszło.
UsuńDla mnie też nie jest powalające i chyba wolę karpatkę, ale chciałam spróbować i przekonać się jak wyjdzie,
Z komentarzami nie mam problemu, ale mam problem z wejście na niektóre blogi, szczególnie te, które są dla użytkowników +18. Ale wiem, że sporo osób ma problem z komentowaniem :/
Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie :)
hmm i napoleonka i kremówka to nazwy, których używa się różnie w różnych regionach. Ale chyba bardziej prawidłowa wydaje się nazwa "napoleonka", wszak to z Francji pochodzi ta potrawa, a tam znana jest jako "mille feuille" :)
OdpowiedzUsuńKtóra jak widzę i tak jest trochę zmieniona ;) Biorąc pod uwagę ciasto francuskie to również skłaniam się do nazwy napoleonka, bo przecież kremówka powinna być z kremem, a nie z budyniem?
UsuńWspaniale wygląda! Najsmaczniejszą napoleonkę jaką jadłam robiła moja prababcia, którą mam szczęście pamiętać:) Moja babcia i ciocie wiele razy próbowały kopiować ten przepis, ale nigdy nie wychodziło to samo...
OdpowiedzUsuńTak to czasem bywa, że jeden przepis, te same składniki, ale efekt zupełnie inny ;) Czasem to wynika z małego sekretu, o którym autor przepisu nie wspomniał, a czasem tak się po prostu dzieje.
Usuńhm, a ja właśnie nie przepadam akurat za tymi ciachami. Za to podziwiam za zrobienie ciasta francuskiego! :)
OdpowiedzUsuńMi się gust ciągle zmienia, więc może i Ty się kiedyś przekonasz ;)
UsuńJak się okazało nie jest to wcale takie trudne i warto spróbować.
Zrobienie ciasta francuskiego nigdy bym się nie podjęła :-) dlatego chylę czoła :))) Ale napoleonki wprost uwielbiam!!!:)))))
OdpowiedzUsuńKiedyś musi być ten pierwszy raz :) Trzeba być uważnym przy tym cieście, ale nie jest to wcale takie trudne.
UsuńWiesz, że do tej pory uważałam, że zrobienie ciasta francuskiego to wyższa szkoła jazdy, ale teraz dzięki Tobie spróbuję tych napoleonek na mur beton. Tylko jak najdzie mnie odpowiednia atmosfera hehe Ale zrobię choćby nie wiem co tylko nie wiem kiedy. Dziękuję za inspirację.
OdpowiedzUsuńTeż tak uważałam, ale postanowiłam spróbować :) To jedno z moich założeń, inspirować innych.
UsuńMy z Kochanym też się wybieramy na snowboard, ale dopiero za tydzień chyba;) Kochany będzie mnie uczył, bo jeszcze nigdy nie jeździłam;D
OdpowiedzUsuńCo do kremówek, to je uwielbiam! Pychotka:)
Polecam, polecam :) Na desce jeszcze nie miałam okazji w tym sezonie jeździć, ale na feriach to na pewno nadrobię.
UsuńNarobiłaś mi ochoty na napoleonki :)
OdpowiedzUsuńi śnieg macie a my nie ;/
No to musisz upiec albo kupić ;) A śnieg prędzej czy później przyjdzie.
UsuńW dzieciństwie za ciastkami francuskimi, czyli napoleonkami, nie przepadałam, bo nie smakował mi ten "papier" pomiędzy warstwami ciasta, ale papieskie kremówki tak lubię, że nawet by mi do głowy nie przyszło, że to te "papierowe" ciasto francuskie jest. Chyba, że u nas na jakimś innym je robią.
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie mają inny przepis na ciasto, trudno powiedzieć, bo nigdy nie jadłam ;) Ważne, żeby smakowało.
Usuńjestem od dziś na L4 i wiesz co kurna? kradnę od Ciebie ten przepis, bo normalnie ślinotoku dostałam... jak się lepiej poczuję będę ,,tworzyć'' w kuchni... :))
OdpowiedzUsuńMasz teraz trochę czasu na testowanie przepisów :) Dobrej zabawy :D
UsuńDziękuję! Już wydrukowałam ten przepis. Nawet ze zdjęciami :P Żebym wszystko widziała :)
UsuńMam też ochotę zrobić pierś ze szpinakiem, fetą i mozarellą. Tyle, że tym razem dodałabym jeszcze szynki parmeńskiej tak jak Ty to robisz :)
Niech mi tylko temperatura spadnie poniżej 38 kresek i będę działać!
pyszności!
OdpowiedzUsuńW sobotę również robiłam francuskie. Ciasto własnej roboty jest o niebo lepsze od kupnego! :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie :)
Usuń