Miałam napisać już wczoraj, ale miałam fatalny dzień i głównie go przespałam i przepłakałam. W tle mając masę obowiązków kuchennych na dzisiejszą imprezę, kilka rzeczy wykonał za mnie wczoraj L., a ja dzisiaj walczę z całą resztą. A że pobudka była o 8, to mam nawet czas, żeby się do Was odezwać :)
Wczoraj ruszając palcem i przeszukując mój komputer w celu znalezienia czegoś przyjemnego do oglądania, wpadłam na polską produkcję taneczną - "Kochaj i tańcz". Widziałam już wszystkie najbardziej popularne filmy taneczne, więc stwierdziłam, że co mi szkodzi. I trochę mi zaszkodziło. Część "tańcz" bardzo mi się podobała - wesoła, bardzo "polska" i swojska. Z częścią "kochaj" było już trochę gorzej.
Historia dość prosta - młoda dziennikarka Hania, pedantyczny i komiczny narzeczony (dla mnie naprawdę świetna rola Mecwaldowskiego), młody tancerz z marzeniami o wielkiej karierze. I światowej sławy tancerz, choreograf, który 24 lata wcześniej wyjechał z Polski, żeby spełniać swoje marzenia, kosztem ukochanej kobiety i nienarodzonej córki. Wszyscy troje (nie liczę narzeczonego zamkniętego w swoim gabinecie stomatologicznym albo kabriolecie) spotykają się na sali treningowej. Ona pisze artykuł o sławie, sława chce przygotować najlepszych polskich tancerzy do światowego turnieju, on chce wygrać ten turniej.
Scenariusz płytki, dobrze znany, typowy. Do tego niesamowicie fatalne dialogi - miałam wrażenie, że poprosili słabego gimnazjalistę o ich napisanie. I po raz kolejny się przekonuję, że młode pokolenie polskich aktorów nie umie grać. Rola Figury czy Herman nie były powalające, ze względu na scenariusz, ale o wiele lepiej się je oglądało niż Izę Miko i "wspaniałego" Damięckiego. Natomiast Jacek Koman i Wojciech Mecwaldowski - aktorskie perełki tego filmu.
Zakończenie przewidywalne od pierwszych minut filmu. Polecam na zły humor albo kiedy nic innego nie macie do roboty ;)
Nie tańczę dużo, przez wiele lat mnie do tego nie ciągnęło, ale ostatnimi czasy potrzebuję wybrać się na zumbę i trochę się pobawić. Moje "kochaj" o wiele łatwiej mogę związać z gotowaniem. Postanowiłam też zrobić jedne z moich ulubionych ciasteczek, które znajdziemy w każdej cukierni i obdarować moją rodzinę odrobiną miłości. Prezentuję: Babeczki z kajmakiem.
Składniki na 30 małych babeczek:
-2 szklanki mąki
-200g masła
-2 żółtka
-2 łyżki śmietany 12%
-1/3 szklanki cukru
-puszka kajmaku albo słodkiego mleka skondensowanego
-orzechy, gorzka czekolada albo konfitury śliwkowe/wiśniowe
Przesiewamy mąkę, dosypujemy cukier, dodajemy śmietanę i żółtka i posiekane, zimne masło. Do połowy ciasta dodałam jeszcze 2 łyżki kakao.Wszystko zagniatamy na jednolitą masę i wkładamy do lodówki na 30-40 minut. Przygotowujemy foremki, smarujemy je masłem (można je roztopić i użyć pędzla, będzie to o wiele prostsze) i wypełniamy cienką warstwą ciasta. Nakłuwamy spód kilkakrotnie widelcem i pieczemy przez 10-15 minut w 200 stopniach. Długość pieczenia zależy od wielkości babeczek. Najlepiej ocenić "na oko" czy są już w miarę złociste.
Główną częścią nadzienia jest kajmak. W różnych stronach świata oznacza inny smakołyk. U nas jest to słodka, krówkowa masa zrobiona ze słodzonego mleka. Możemy ją kupić w puszcze w sklepie, ale ja wolę kupić słodkie mleko skondensowane w puszcze i je ugotować. Powinniśmy je gotować ok. 2 godzin, cała puszka musi być zanurzona w wodzie. A dla bardziej równomiernego efektu, najlepiej ułożyć ją na boku i obracać co kilkanaście minut :) Na Bałkanach i w Turcji przygotowuje się go z mleka bawolego i śmietany kremówki. Jest to coś pomiędzy śmietaną a masłem i jest słone, a najlepiej smakuje z regionalnym pieczywem. Domowy kajmak różni się od tego kupowanego w sklepach, sama miałam okazję sprawdzić - w Serbii kupiliśmy sklepowy, a w Albanii w domowej restauracji dostaliśmy to jako przystawkę, domowy był o wiele lepszy :)
Część babeczek posmarowałam konfiturą śliwkową i na nie nałożyłam kajmak. A reszta to kajmak, posypany orzechami włoskimi i oblany gorzką czekoladą.
Jeśli tak miałaby wyglądać miłość jak w tej produkcji, to rzeczywiście lepiej wziąć się za pieczenie i to ostre, bo tamta miłość jakaś taka mdła...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa tej książki, którą obecnie czytasz! Koniecznie napisz coś o niej :))
OdpowiedzUsuńWszyscy tacy niezdecydowani, w rozterkach, nie wiedzą czego chcą. Porażka.
OdpowiedzUsuńOkej, przy najbliższej okazji coś o niej napiszę :)
Gdyby nie Damięcki, to "Kochaj i tańcz" nigdy bym nie obejrzała.
OdpowiedzUsuńJak ładnie to wszystko wygląda !
OdpowiedzUsuńKażdy ma czasem gorsze dni... Czasami trzeba nawet trochę popłakać. Mam jednak nadzieję, iż Twój stan nie będzie trwał zbyt długo. Trzeba myśleć pozytywnie :)
Annette, każdy ma swoją opinię. Dla mnie był trochę nijaki w tym filmie, jak zawsze. Nie przemawia do mnie jego aktorstwo, niestety.
OdpowiedzUsuńno argue., już mi się poprawiło :) cały dzień przygotowań, rodzinna impreza i od razu mi się humor poprawił. To normalne, że czasem zdarza się taki dzień "out", ważne, żeby ten stan nie trwał za długo :)
A nasza impreza przeniesiona na następny tydzień z powodu choroby małża, co by dzieci nie pozarażał. Mam nadzieję że nastrój już lepszy ? :*
OdpowiedzUsuńO wiele lepszy :) Strasznie zmęczona jestem, ale szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńU nas wrzesień i początek października jest zapełniony jeśli chodzi o weekendy, więc ciężko byłoby coś przenosić. Za tydzień będzie szał, bo w piątek impreza dla znajomych, a w sobotę kolejne spotkanie rodzinne, tym razem w Krakowie.
Samym wyglądem bloga, kusisz do jego przeczytania :)
OdpowiedzUsuńNie czuję się kompetentna, by oceniać jego bądź kogokolwiek innego aktorstwo, ale popatrzeć miło. A patrzę na niego z przyjemnością odkąd zaczął grać.
OdpowiedzUsuńcynamony, zapraszam do lektury, która może nie będzie fascynująca, ale mam nadzieję, że smaczna :)
OdpowiedzUsuńAnnette, wiem, że nie jesteśmy krytykami czy kimś tam, kto się zna i może oceniać aktorstwo w kategoriach technicznych czy artystycznych, jednak wychodzę z założenia, że filmy są robione głównie dla publiczności i jako publiczność, Ty mówisz, że lubisz popatrzeć na Damięckiego, ja mówię, że jest nijaki. I obie mamy do tego pełne prawo ;)
Czasem tak jes ze dzien fatalny i placzliwy ale i takie dnie sa potrzebne ... co by sie mozn abylo wyplakac i na serduchu ulzyc :)
OdpowiedzUsuńA Ty zawsze kusisz moje podniebienie jak sie wkurze to tam zawitam niebawem u ciebie na te smakolyki :P hi hi hi
I potem człowiekowi robi się lepiej :)
OdpowiedzUsuńWszystkich serdecznie zapraszam do mnie na smakołyki, które oczywiście najlepiej wychodzą w pośpiechu, jak robię je "tak po prostu", a nie na specjalną okazję :pp
Kasiu, to może i ja Cie odwiedzę, w końcu mieszkam tak niedaleko;) A filmu nie oglądałam, więc na jego temat się nie wypowiem;)
OdpowiedzUsuńMiałyśmy z Aurorą organizować spotkanie blogerek, ale na razie coś plan ucichł ;) Może wkrótce znów zaczniemy o tym myśleć.
OdpowiedzUsuńTe babeczki wyglądają przepysznie! Kiedyś z ukochanym również takie robiliśmy i także z masą kajmakową, co prawda nasze nie wyglądały tak idealnie jak Twoje, bo przybrały naprawdę ciężkie do określenia kształty, ale za to były bardzo smaczne!
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o film "Kochaj i tańcz" to również go oglądałam i zgadzam się ze wszystkimi Twoimi osądami na jego temat. Niestety nie powalił mnie na kolana i trochę zawiódł moje oczekiwania. Stale, więc pozostaję pod wrażeniem serii "Step up".
Pozdrawiam!
Lubię takie babeczki :). A talerzyk - uroczy! :)
OdpowiedzUsuń