Od pewnego czasu czytałam recenzje różnych blogerów odwiedzających modne ostatnio burger bary i żałowałam, że u nas w Gliwicach takiego nie ma. Ku mojej radości jakiś czas temu dowiedziałam się, że mają powstać u nas aż dwa burger bary, które stawiają na jakość, a nie na ilość. Tym razem L. mocno się zainteresował, więc postanowiliśmy wybrać się we dwójkę.
Doczekałam się otwarcia w zeszłym tygodniu i stwierdziłam, że w najbliższej wolnej chwili się przejdziemy. Jak się okazało, nie było to takie proste, bo nie tylko ja z takim utęsknieniem czekałam na bar z burgerami. Fanpage na facebooku aż huczał i okazało się, że zainteresowanie jest tak duże, że czasem chłopaki zamykają wcześniej niż podają godziny otwarcia, bo się jedzenie kończy.
Pierwsza okazja do odwiedzin nadarzyła się w niedzielę po powrocie z Warszawy, ale stwierdziłam, że weekend to najgorsza możliwa pora. Przełożyliśmy wyjście na wtorek w ramach obiadu i postanowiliśmy skorzystać z pomysłu, który podsunęli na fb - zadzwonić wcześniej i zamówić burgery na konkretną godzinę.
13.10 - wychodzimy z pracy. Jeszcze tylko bankomat i będziemy na miejscu. Problem pojawia się, gdy wchodzimy na ulicę Kaczyniec i szukamy numeru 15. Są to okolice Rynku, intensywnie remontowane obecnie. Wejście zastawia wielka kopara i musimy poczekać aż przejedzie. Spotykamy przed wejściem jednego z panów pracujących, który mówi, że mają ogrom zamówień, ale na nasze stwierdzenie, że dzwoniliśmy rzuca, że to super i przeprasza, że się tak musimy przeciskać.
Wchodzimy do niewielkiego lokalu, dwa stoliki dla 3 osób i dwa blaty z kilkoma krzesłami barowymi. Czerń, biel i pomarańcz królują w wystroju. Za barem na czarnej tablicy jest rozpisane menu, ale jest trochę nieczytelne. O wiele lepiej sprawdzają się ulotki :)
Menu zawiera 10 pozycji (klasyczny, cheese, z bekonem, z plackami ziemniaczanymi, z guacamole, vege, z jajkiem, hawajski, sezonowy i vodka) - szczerze przyznam, że liczyłam na pomysłowość w trochę innym kierunku, ale Vodka Burger też brzmi nieźle ;)
Mówimy chłopakowi za barem, że dzwoniliśmy z zamówieniem na dwa cheeseburgery i siadamy na wysokich krzesłach. Po chwili obsługa wychodzi ponownie i zadaje jedno z najważniejszych pytań:
"Jak ma być wysmażone mięso?". Oferuje także coś do picia i prosi o chwilę cierpliwości, bo to, że zamówiliśmy burgery na konkretną godzinę nie znaczy, że będą czekać gotowe. Potrzeba jeszcze 6-8 minut na przygotowanie.
Po chwili otrzymujemy dwie tacki (chyba fajne pudełka, które widziałam na zdjęciach na fb się skończyły) z dość sporym zawiniątkiem i frytkami z ziemniaków. W zestawie jest jeszcze coleslaw oraz sos czosnkowy (całość 18zł).
Jedzenie jest robione od podstaw - czuć, że w kanapce nie ma ketchupu, a jest sos pomidorowy. Bułki są wypiekane na miejscu, a w środku na sporym kawałku wołowiny rozpływa się cheddar. Burgery są naprawdę spore, więc bierzemy plastikowe sztućce, żeby się wspomóc. Dobre, naprawdę dobre. Frytki są ok, dobrze, że "domowe", ale ja akurat wolę ziemniaki pieczone w piekarniku niż frytkownicy.
Płacimy, jeszcze kilka szybkich zdjęć przy krzywym spojrzeniu L. i uciekamy. Wrócimy na pewno, bo dobre. Trochę mniej podoba mi się, że wentylacja słaba i czuć, że się smaży obok (czuję to potem także w mojej koszulce) i że podłoga niezamieciona.
Miejsce jest popularne, bo w trakcie naszej wizyty przychodzi jeszcze kilka osób, a w tym momencie nie da się wejść "z ulicy" ;) Po naszym powrocie wybierają się także koledzy z pracy. Wszystkim smakuje, ale jednak mało kto jest zadowolony z przesiąknięcia zapachem burgerów. Zgodnie stwierdziliśmy, że zamiast chodzić to zadzwonimy po bistro taxi z Korovy :) Następny będzie w wersji z bekonem.
A najczęstszym pytaniem od gości było: "O co chodzi z tą wódką?"