Z racji tego, że zawsze się głowię co kupić bliskiej osobie w ramach prezentu postanowiłam dla L. prezent zrobić samodzielnie :)
Malowanie koszulek to świetna sprawa! Kupuje się zwykłe t-shirty na targu albo w internecie (moje zamówiłam na fruitoftheloom.com), do tego farbę albo pisak przeznaczony do tkanin i można stworzyć co tylko się chce!
Talentu plastycznego nie mam, co w mojej rodzinie jest rzadkością, widać dostałam geny po tatusiu. Jednak bardzo lubię bawić się i tworzyć różne rzeczy, i właśnie tak kilka tam temu wpadłam na pomysł malowania koszulek.
Pierwsze 15 zrobiłyśmy z dwoma koleżankami dla naszych chłopców z klasy z okazji Dnia Chłopaka. Potem było kilka dla rodziny i znajomych m.in. "Najlepsza babcia/dziadek na świecie" razem z odciśniętymi łapkami trójki wnuków czy "I'm a wild tiger" z rysunkiem zaspanego Garfielda na plecach.
Tym razem postanowiłam zrobić coś, co będzie pasowało do L. - teksty Johnny'ego Bravo słyszę często, więc wybór padł na tę postać z bajki z hasłem "Lubię placki!" :) Druga koszulka jest wzorowana na logo Supermana, tylko z literą C. Przez różne historie i wydarzenia dziejowe L. dorobił się rangi "Kapitan Cycki", stąd wzięta litera C.
Wybór koszulki jest ważny - im lepszy materiał, tym dłużej posłuży, ale równie istotny jest dobór farby. Większość jest dość trwała, poza tym zawsze można coś poprawić, jeśli się spierze ;) I tym razem trafiłam na naprawdę fajne farby. Poprzednie miały konsystencję mocnego budyniu, więc robienie napisów było katorgą. Tym razem farba jest lejąca i wszystko ładnie wychodziło, z jednym minusem - gorsze krycie i musiałam 2-3 razy malować linie, żeby się lepiej utrwaliły. I farba nie śmierdziała (a uwierzcie mi, jak się robi kilka koszulek i wszystkie leżą i się suszą w mieszkaniu to zapach naprawdę może irytować).
Jeśli chodzi o rysunki znalazłam sposób przy robieniu grafiki z Nemo - wybieramy obrazek w internecie (najlepiej jeśli są to same kontury), drukujemy (kserujemy) w rozmiarze A3, a następnie wycinamy i malujemy kontury, odcinając kawałek po kawałeczku elementy obrazka. Kilka kresek zazwyczaj trzeba domalować samemu, ale to nieduży problem :)
***
W sobotni wieczór obejrzałam film, który leciał na TVNie, "No reseravations" czy też "Życie od kuchni", jak kto woli ;) Z Catherine Zeta-Jones oraz Aaronem Eckhartem w rolach głównych. Film miałam okazję oglądać już pewien czas temu, ale bardzo mi się podobał, więc z przyjemnością zobaczyłam go po raz drugi.
Kate jest perfekcyjną i pedantyczną osobą, która nie ma życia osobistego, ale jest za to jednym z najlepszych nowojorskich szefów kuchni. Jednak jej poukładane życie zostaje przerwane przez tragiczny wypadek, po którym musi się zaopiekować swoją siostrzenicą. I kiedy po kilku dniach przerwy wraca do pracy w swojej poukładanej kuchni zastaje swoje przeciwieństwo - wesołego, energicznego, trochę roztrzepanego kucharza, który pracując słucha oper.
Wszyscy wiemy jak się film skończy, do tego brakuje mi trochę chemii i iskrzenia między bohaterami, ale uwielbiam Catherine i to jedzenie w filmie ;)
***
Dzisiaj 31.10, czyli Święto Reformacji. W tym roku obchodzone dzień wcześniej i z dzieciakami, na szkółce niedzielnej (w czasie nabożeństwa dzieci mają zajęcia w salce parafialnej, gdzie śpiewamy, opowiadamy historie biblijne, rysujemy (albo coś tworzymy) i uczymy się wersetów). I jestem pod wrażeniem liczebności, bo jeszcze 3-4 lata temu, kiedy na zajęciach przychodziło ośmioro dzieci to było sporo, a wczoraj była trzynastka i przy średniej ilości dwadzieścia to było nas dość mało!
Reszta niedzieli w miłej atmosferze, trochę rodzinnej, i naszej, rocznicowej, we dwójkę. Dostałam przepiękną, czerwoną różę i książkę "Cięcie" Gabrieli Weston.
Jestem zmęczona po dzisiejszym dniu. Z samego rana poszłam na zumbę, a potem przyjechał L. i przywiózł swoją siostrę i szwagra, bo przyjechali na tydzień do Polski. Tak też pół dnia spędziliśmy jedząc, rozmawiając, spacerując i wprowadzając wszędzie zdziwienie rozmowami po angielsku. Po ich odjeździe pojechaliśmy na cmentarze. Nie lubię 1-go listopada i chociaż w tym roku jest to pierwsze "świadome" święto, bo wiem na grób jakiej osoby idę to stwierdziłam, że wolę pojechać wieczór wcześniej niż pchać się w tłoku razem z resztą ludzi, którzy często zachowują się nieodpowiednio do święta i atmosfery.
I poszłam do babci, chociaż to wciąż strasznie boli, i tak jak mój tato poustawiałam znicze według mojego porządku, i ...